Artykuły i wywiady

Artykuły i wywiady

KS. DR PIOTR GĄSIOR

Święta Joanna Beretta Molla zachwyca

w świetle Listu Apostolskiego Jana Pawła II „Mulieris dignitatem”

Myśląc o zachwycie w odniesieniu do konkretnej osoby, intuicyjnie wyczuwamy, że tu nie może chodzić o jakieś bardziej czy mniej sprecyzowane uczucie uznania1 rozpatrywane wyłącznie w kategoriach estetycznych czy nawet moralnych. Stan zachwytu przeżywany wobec kogoś drugiego ma jak najbardziej swoje korzenie zarówno biblijne, jak i antropologiczne. Dowodów w tej kwestii dostarcza nam Pismo Święte począwszy już od jego pierwszych słów zapisanych na kartach Księgi Rodzaju. Mamy tu na uwadze m.in. owo znamienne zdanie opisujące zachwyt Boga po stworzeniu mężczyzny i kobiety na swój obraz „a Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre”2 oraz reakcję człowieka – mężczyzny wobec stworzonego człowieka – kobiety „ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!”3 Ów „okrzyk pierwszego mężczyzny w biblijnym opisie na widok stworzonej kobiety jest okrzykiem podziwu i zachwytu, który przechodzi w całe dzieje człowieka na ziemi” – powiedział Jan Paweł II4.

Faktu, że jedna ze współczesnych nam kobiet – Joanna Beretta Molla – zachwyca inne kobiety i, co szczególnie warte podkreślenia, również innych mężczyzn właściwie nie trzeba już potwierdzać. Mówi się bowiem wręcz o „fenomenie świętej Joanny”5. Interesujące wydaje się natomiast zamyślenie nad pytaniem o powody tej fascynacji. Spróbujemy tę kwestię przeanalizować w świetle ciągle aktualnego Listu Apostolskiego Jana Pawła II o godności i powołaniu kobiety zredagowanego w roku 1988 z okazji tzw. Roku Maryjnego, czyli ponad ćwierć wieku po śmierci św. Joanny.

1. Otwarta na Boga

Każda niewiasta „promieniuje na społeczeństwo”. Każda kobieta chce doznawać szczęścia i dzielić się nim z innymi. I każda tegoż szczęścia tak jak potrafi szuka. Już pierwsze spojrzenie na Joannę Berettę Mollę pozwala domniemywać, że ona rzeczywiście znalazła prawdziwe źródło szczęścia. Znalazła je w religii przeżywanej jako relację. „Świat szuka radości – stwierdziła święta – lecz nie znajduje jej, gdyż pozostaje daleko od Boga”6.

    1. Źródło szczęścia

Każdy, kto poznaje Joannę, choćby patrząc na jej wygląd, widzi kobietę urzekającą naturalnym, ciepłym, szczerym uśmiechem. Choć w pierwszych latach miała tendencję do pewnej melancholijnej zadumy, Gianna tak przepracowała swoją postawę duchową, że w latach dojrzałości wszyscy uważali ją za stale pogodną czy wręcz promienną. W opinii jednej ze znajomych sióstr zakonnych Joanna miała w sobie i swoim spojrzeniu coś wyjątkowego. Była kobietą o dość ciemnej cerze. Miała ciemne włosy a oczy czarne i głębokie. „Pieściła wzrokiem”7. Skąd ten blask? Wiemy, że zachował się po Joannie jej swoisty program życiowy ujęty w formie tzw. Hymnu o uśmiechu. Spośród wszystkich wskazówek najważniejsza zdaje się być konkluzja końcowa: „My, rozumiejąc, że radość pochodzi od Jezusa, niesiemy radość z Jezusem w sercu”8. Wyrażona myśl jest jak najbardziej trafna i – co należy podkreślić – nie była to dla Joanny fraza o charakterze wzniosłej aczkolwiek mało realnej poetyckości.

Jedność z Bogiem, która – jak nauczał Jan Paweł II – stanowi źródło jedności wewnątrz własnego „ja” Joanna realizowała od swych najmłodszych lat przez częste i coraz bardziej świadome praktyki religijne. „Dusza moja musi być zawsze w stanie łaski, to znaczy, że musi być świątynią, żywym tabernakulum. Muszę mieć w swoim wnętrzu życie Boże, ażeby móc dzielić się nim z duszami, które mnie otaczają. Myślmy często, że dzięki łasce Bożej, z Jezusem w sercu, jesteśmy alter Christus. Niewątpliwie dzięki temu unikniemy nie tylko grzechów, ale również zaniesiemy radość, miły zapach Chrystusa”9. O zapachu nikt nie mówi, że go widzi ale wie, skąd się wydobywa. Bliscy i znajomi również nie mieli do końca świadomości, w jak bliskiej i intymnej łączności pozostawała Joanna z Jezusem ale fascynowali się jej zachowaniem i stylem życia, wręcz „geniuszem kobiecości”. „Nic nie wiedziałem – wyznał mąż Gianny – o jej duchowych zapiskach. […] Przeczytawszy zrozumiałem, skąd pochodziła jej siła. Odkryłem, że moja ukochana była jakby zwiastunką przeżywania wiary w radości życia”10.

    1. Sens poświęcenia

Joanna urzeka swoją życiową energią, pracowitością i szerokimi horyzontami. Widzi sens poświęcania się dla konkretnych idei. Zaraża nimi swoje otoczenie. Wiele z tychże idei dotyczy służby potrzebującemu człowiekowi. Ale są i takie, które za cel mają bezpośrednio samego Boga i Jego chwałę. Można zaniemówić z wrażenia, analizując słowa Joanny, która zainspirowana przykładem świętych a zwłaszcza Matki Bożej podkreśla, że „życie jest piękne, kiedy poświęcone jest wielkim ideałom. Aby móc osiągnąć ten wielki ideał potrzeba umieć oddać życie. Trzeba pracować, poświęcać się… wyłącznie dla chwały Bożej”. I dalej: „A jeśli, mimo naszej najlepszej pracy, doznamy porażki, przyjmijmy ją wielkodusznie: porażka dobrze przyjęta przez apostoła, który wykorzystał wszystkie środki, aby osiągnąć sukces, bardziej przyczynia się do zbawienia niż triumf…”11.

Radosna służba na rzecz innych to potwierdzenie godności każdej osoby. Zarówno przyjmującej, jak i okazującej pomoc. Dlatego też Joannie pochylającej się nad innym człowiekiem było w tej postawie niejako do twarzy. Służąca kobieta rośnie w swej godności ale dzieje się tak tylko wtedy, gdy sama rozumie, że „służyć – znaczy panować”. Dokładnie tak było u Maryi, w której każda niewiasta odkrywa, jaka jest prawdziwa godność kobiecego człowieczeństwa. A gdy już do takiej samoświadomości u kobiety dochodzi, na pewno musi się to uzewnętrznić w stylu, w jakim realizuje własne powołanie i życiowe obowiązki12.

Fascynacja Joanną w wielu środowiskach np. związanych ze służbą zdrowia wynika również z przykładu, w jaki ta włoska lekarka postrzegała swoich pacjentów. W pogadankach ze swoimi kolegami po fachu stała na stanowisku, że „tak jak kapłan może dotykać Jezusa – tak my [medycy] dotykamy Jezusa w ciałach naszych chorych – biednych, młodych, starych, dzieci. […] Jezus jakby chciał powiedzieć: Kiedy spełnicie powołanie waszej profesji, będziecie cieszyć się życiem Boga, ponieważ byłem chory i Mnie wyleczyliście”. A zatem – kontynuowała Gianna – „praktykujmy wrażliwą troskę, pamiętając że to są nasi bracia, którzy są godni delikatności. Nie zapominajmy o duszy pacjenta, a wówczas, kiedy mamy prawo do pewnej poufałości, uważajmy, aby tej duszy nie sprofanować”13.

    1. Cel życia

Joanna, podobnie jak każda kobieta, miała na poszczególnych etapach życia wiele zamiarów a nawet marzeń. Jest godna podziwu, że mimo rozmaitych trudności (liczne przeprowadzki, kłopoty z nauką, czas wojny, śmierć rodziców, wyjątkowo długie rozeznawanie powołania) wytrwale dojrzewała i ostatecznie stała się osobą wyjątkowego formatu. Dzięki systematycznej formacji i mądrym przewodnikom duchowym nie wpadła w pułapkę coraz popularniejszych wizji narcystycznych przemycanych pod nośnymi hasłami samodoskonalenia się czy samorealizacji.

Zachwyca nas to, że swoje cząstkowe cele św. Joanna potrafiła podporządkować woli Opatrzności Bożej. Ale jak do tego doszło? Już jako kilkunastoletnia panienka ułożyła własną modlitwę, której treść dowodzi, że zrozumiała na czym polega sedno bycia osobą religijną. „Jezu, obiecuję Ci przyjąć wszystko, co na mnie dopuścisz, spraw tylko, abym poznała Twoją wolę” – napisała we wstępie. Zaś nieco dalej dodała: „Przychodzę do Ciebie, aby Cię prosić /…/ o łaskę zrozumienia i spełnienia Twej zawsze świętej woli, o łaskę zawierzenia Tobie i o łaskę pewnego odpoczynku dzisiaj i w wieczności w Twoich kochających, boskich ramionach”14. Wiemy, że niniejsze słowa nie pozostały wyłącznie na papierze. I dlatego dewocja Joanny była tak wiarygodna i po prostu pociągająca.

Ojciec Święty w „Mulieris dignitatem” dopowiedział, że kobieta jest mocna świadomością zawierzenia ale nie tylko zawierzenia siebie Bogu. Jest mocna również tym, że Bóg „zawierza jej człowieka”15. Owo zawierzenie człowieka, czyli dar rodziny, małżonka, dzieci, przyjaciół, podopiecznych ma na ziemi swój kres ale śmierć była dla Gianny co najwyżej kurtyną, za którą jest ciąg dalszy. „Żyjąc na tej ziemi, wszyscy jesteśmy zadowoleni, kiedy tylko jakaś mała radość staje się naszym udziałem. Natomiast w raju zostaniemy niejako w radości zanurzeni. /…/ Dlatego też będę się modlić i z Bożą pomocą wejdę do Królestwa Niebieskiego”. Natomiast gdy Joanna miała na myśli powołanie małżeńskie dodawała: „Dwoje małżonków, kiedy pójdą do raju, zorientują się, iż czas, w którym się kochali, był krótki i będą się radować na myśl, że przed nimi cała wieczność, aby mogli wzajemną miłość kontynuować”16.

  1. Spełniona w miłości

Joanna zachwyca i pociąga ponieważ kocha. Miłuje najbliższych: rodziców, rodzeństwo, męża, dzieci i przyjaciół, wśród których znaleźli się również chorzy i starzy. Jest w miłości spełniona, gdyż zrozumiała, że każdy człowiek „nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko poprzez bezinteresowny dar z samego siebie”17. Konkretyzując tezę soborową, Jan Paweł II wypowiedział się, że „kobieta nie może odnaleźć siebie inaczej, jak tylko obdarowując miłością innych”18. Spójrzmy zatem jak to wyglądało u naszej świętej.

    1. Głód miłości

Aby komuś coś dać wpierw trzeba to samemu otrzymać. Pierwszą osobą, która obdarowała Joannę miłością był oczywiście Pan Bóg. Następnymi, którzy faktycznie stanęli na wysokości powołania rodzicielskiego okazali się jej ojciec i mama. Dlatego, gdy podziwiamy Giannę w postawie dowartościowywania każdego człowieka musimy pamiętać właśnie o jej rodzicach, u których oznaki wzajemnej afirmacji widziała w nawet najmniejszych szczegółach życia. I to dzięki takiej atmosferze domu jej kobieca osobowość mogła się najpierw w pełni rozwinąć a następnie przez konkretne czyny ubogacać19.

Jesteśmy pod wrażeniem szczerości wyznania Joanny, która potrafiła nazywać swoje emocjonalne potrzeby. I choć mogłoby się wydawać, że doświadczała miłości rodzicielskiej wystarczająco długo, bo aż do pełnoletniości, to jednak napisała w liście do przyszłego narzeczonego, że zawsze była osobą wrażliwą i łaknącą uczucia. „Dopóki miałam rodziców, wystarczało mi ich ciepło. Później, pomimo że stale pozostawałam w wyjątkowej jedności z Panem Jezusem pracując dla Niego odczuwałam brak mamy”20.

Głód miłości, jaki ewidentnie „doskwierał” Joannie, na szczęście nie zamienił się w permanentny głód brania. Obserwując szlachetne czyny starszego rodzeństwa, udzielając się w ruchach nastawionych na służbę bliźniemu a zwłaszcza pozostając pod dużym wpływem pewnej zaprzyjaźnionej zakonnicy, możemy zauważyć, że Joanna przepracowała samą siebie. Nie zanegowała tego wszystkiego, co sprawia, że miłość może być również powiązana z pięknymi uczuciami ale dojrzała do postrzegania tejże jako szukania prawdziwego dobra drugiej osoby. I dlatego właśnie jej przyszły mąż już na samym początku ich relacji mógł usłyszeć niemal wzorcową definicję miłowania: „Pokochałam cię i pragnę oddać ci siebie w darze, by stworzyć prawdziwie chrześcijańską rodzinę”21.

    1. Miłość małżeńska

Najważniejsze w interpretacji postawy św. Joanny powinno być dla nas w kwestii miłości małżeńskiej to, w jaki sposób odbierał ją sam mąż22. Piotr Molla potwierdził, że to wszystko, co przez miłość Gianna wniosła w jego życie było cudowne. Wyznawana sobie miłość – przyznał – wzbogacała ich w entuzjazm i radość. Była stanowczym i opatrznościowym zaproszeniem do cieszenia się pięknem życia i cudownością stworzenia. Przez wypowiedzianą do niego deklarację „Chciałabym naprawdę uczynić cię szczęśliwym i być taka, jakiej mnie pragniesz…” Joanna pomogła inż. Molli określić jego ideały i skierować wolę do czynienia podobnie23. I w ten właśnie sposób z zachwytu bezinteresownym dawaniem małżonki zrodził się bezinteresowny dar małżonka. Zawiązała się między nimi wyjątkowa relacja wzajemności określana w chrześcijańskiej antropologii mianem „communio personarum”. Bo człowieczeństwo tak mężczyzny, jak i kobiety zawsze oznacza wezwanie do „międzyosobowej komunii”. Gianna zachwycała, inspirowała a tym samym pomogła współmałżonkowi w samym „byciu człowiekiem”24.

Piotr Molla pozostawał pod urokiem żony do końca swoich dni. Obydwoje byli ze sobą szczęśliwi. Można wykazać na przykładach, że byli sobą wręcz oczarowani ale nigdy nie popadli w pułapkę swoistego egoizmu we dwoje25. Joanna pociągała męża w relacjach intymnych, które – choćby na bazie ich własnych wyznań przypuszczamy – musiały być bardzo namiętne a jednocześnie zawsze korespondujące z etyką chrześcijańską, czyli zgodne z cnotą czystości, wierności i płodności26. Jan Paweł II komentował tę sferę kontaktów mężczyzny i kobiety, uważając, że kobieta nigdy nie może stawać się „przedmiotem” męskiego „panowania”. Z drugiej strony w imię wyzwolenia z owego „panowania” nie powinno dochodzić u niej do swoistej „maskulinizacji”27. Świętej Joannie z całą pewnością nic takiego nie groziło. Modliła się wprawdzie, odwołując często do Księgi Przysłów, aby stać się kobietą dzielną lecz jej siła przejawiała się nade wszystko jako troska i czułość28.

    1. Siła czułości

Mąż Joanny przyznał się, że po śmierci żony jeszcze przez wiele lat zachowywał fiolki z perfumami, jakich używała. Joanna miała do zapachowych flakoników podejście również nieco bardziej symboliczne. Chciała „czarować” miłą wonią uśmiechu i delikatności. „Powinniśmy być flakonikami radości” – tak brzmiała jej dewiza na co dzień29. Albowiem cnota czułości to nie zwykła incydentalna czułostkowość. Na czułość zdobywają się kobiety mocne, obdarzając nią innych świadomie i mimo tzw. nastrojów30.

Zachowało się wiele materiałów fotograficznych, filmowych oraz świadectw osób utrzymujących kontakty z Joanną, które są doskonałym argumentem za tym, że Joanna była kobietą czułą ponadprzeciętnie a zarazem bardzo zwyczajnie31. Na uwagę zasługuje nie tylko wspomniane już pełne blasku spojrzenie32 oraz uśmiech. Zachwycają jej delikatność i płynność ruchów, gesty aprobaty i zachęty do jakiejś interakcji wysyłane do obserwatora, radosne powitania i pocałunki, muśnięcia ręki, serdeczne objęcie ramion i ciepły dotyk okazany mężowi, dzieciom czy chorym33. Nie sposób pominąć także czułości jej pięknego wysławiania się. Nie zachowało się niestety nagranie, na którym usłyszelibyśmy, w jaki sposób operowała głosem. Wiemy natomiast, że bardzo często posługiwała się zdrobnieniami. Pisząc listy dobierała specjalne określenia, aby móc przekazać jak najwięcej uczucia. Oto niektóre z nich: „mój najdroższy”, „najukochańszy”, „rozmiłowana w tobie”, „najczulsze uściski Piotruniu złoty” itd. A kiedy potrzebowała wyrazić jakiś swój niepokój szukała takiej formy, która nie będzie drugiej osoby ranić. Jej czułość nie była udawana ani okazywana „na siłę”. Mogła się innym podobać, gdyż była okazywana spontanicznie, a nade wszystko bezinteresownie. Nie męczyła jej jako dającej i nie była uciążliwa dla przyjmujących.

Czułość świętej Joanny wyrastała z serca. A po drugie (a może lepiej powiedzieć przede wszystkim) czułość Gianny bazowała na zdrowym fundamencie wiary Bogu – używając jej oryginalnych określeń – „najczulszemu Ojcu dusz” i „słodkiej Matce” Maryi34.

  1. Aktywna w świecie

Święta z Magenty obala pewne mity i stereotypy. Patrząc na jej styl życia nikt już nie może używać płytkiego argumentu, że świętymi zostają wyłącznie kobiety, które mają przywilej realizować się – jak to się często sądzi bez znajomości realiów – w uporządkowanym świecie powołania zakonnego. Joanna jeszcze bardziej niźli słowami urzeka własnym przykładem i udowadnia tym samym, że zanurzenie w świecie wcale nie musi stać w kontrze do świętości.

    1. Kontemplacja stworzenia

„Człowiek jest szczytem całego porządku stworzenia w świecie widzialnym”. „Rodzaj ludzki /…/ wieńczy całe dzieło stworzenia”. „Stwórca powierza „panowanie” nad ziemią /…/ wszystkim mężczyznom i wszystkim kobietom”35. Joanna zarówno te, jak i jeszcze inne tezy nauczania Kościoła z okresu pontyfikatu Jana Pawła II niejako antycypowała i zaaplikowała w praktyce. Wiemy na przykład, że bardzo kochała góry. Spędzała w nich wiele czasu. Potrafiła je kontemplować. Ich piękno było dla niej źródłem zachwytu, którym dzieliła się z najbliższymi. Dar górskich doznań opisywanych niemal w poetyckiej formie wywoływał w jej sercu poczucie szczęścia. „Jakże się nie radować i nie uwielbiać Boga, kiedy się staje na górze, pod błękitem nieba” – pisała do Piotra w jednym z listów36. Entuzjazm Gianny zafascynowanej pięknem stworzenia był inspirujący i wręcz zaraźliwy.

Nic nie wskazuje na to, by Joanna cierpiała na meteopatię. Tym niemniej ceniła tzw. dobrą pogodę. Uważała, że „piękna pogoda rozwesela i służy zdrowiu”. Jako roztropna mama starała się, by słońce i świeże powietrze nigdy nie było „towarem” reglamentowanym dla ich dzieci. „Otoczenie piękne, pełne światła i słońca czyni takimi również dzieci. Są bardziej pogodne i się cieszą”37.

Tę samą prawdę Gianna odnosiła do siebie i męża. Będzie zauroczony każdy, kto postara się znaleźć w miejscach (nie tylko włoskich), do jakich dotarła samodzielnie lub z Piotrem. Wspólną cechą tych właśnie okolic jest ich niepowtarzalny urok. Wydaje się, że święta jakby specjalnie szukała takich miasteczek, zabytków, ogrodów czy widoków. Nie stroniła od pozowania do zdjęć na tle wybranych obiektów. Czerpała – jak się to zwykło mawiać – pełnymi garściami. Miała od dziecka dobrze wyrobioną wyobraźnię. I systematycznie poszerzała ją w latach następnych pięknymi obrazami. Podziwiamy dla przykładu zachowane do dziś namalowane przez nią pejzaże38.

    1. Kultura pracy

Stwierdzenie, że święta Joanna była kobietą sukcesu to zbyt mało. Zachwyca nas jej sposób podejścia do pracy, czyli etos zawodowy. Wiemy, że zdobycie dobrego wykształcenia nie przyszło jej łatwo. Z podziwem patrzymy na młodą dziewczynę, która zdawała poprawki z łaciny i języka ojczystego a później z całą determinacją uczyła się portugalskiego i podchodziła do kolejnych egzaminów medycznych, aby móc wyjechać na misje i być tam rzeczywiście przydatną jako lekarz ogólny, pediatra czy położna.

Widzimy, że zasady szlachetności w swojej profesji, o których mówiła podczas licznych konferencji wśród swojego środowiska zawodowego znalazły autentyczny rezonans również w jej postępowaniu39. Gotowość do pomocy również ponad to, co obowiązkowe stanowiło niejako dominantę w pracy Gianny. Praktykowała wolontariat. Odwiedzała chorych poza godzinami dyżurów. A nawet, przy zachowaniu pełnej dyskrecji i delikatności, biedniejszych pacjentów wspierała własnymi finansami.

Joanna pracowała dużo ale nie za dużo. Na pewno – w przeciwieństwie do jej męża Piotra – nie uległa pokusie pracoholizmu. Wobec zestresowanego małżonka potrafiła przyjąć właściwą postawę. Z pełną empatią towarzyszyła mu w chwilach radości i kryzysów. Z drugiej strony wytrwale zabiegała o to, aby pamiętał o odpoczynku40. Polecenie Jezusa „Idźcie na miejsce osobne i odpocznijcie nieco” zostało wprzód zasymilowane w jej własnej koncepcji życia a potem stało się zasadą ich małżeństwa i całej rodziny.

Jeśli ktoś zaczyna głębiej analizować osiągnięcia zawodowe i osobiste świętej Joanny to wcześniej czy później musi z uznaniem odkryć, że ta kobieta była tak wyjątkowa, gdyż za dobrymi owocami jej pracy ukrywało się coś w rodzaju bazy duchowej. Dla Gianny była to po pierwsze modlitwa indywidualna, małżeńska i rodzinna. Modlitwa nie tylko prywatna ale także publiczna, zwłaszcza przez wstawiennictwo Matki Bożej. Po drugie wiara w Opatrzność Bożą, z którą się współpracuje i której się ufa41. I w końcu głębokie przekonanie, że – jak to podkreślał Jan Paweł II – „człowiek jest dobrem wspólnym”42, czyli rodziny, ludzkości i oczywiście Stwórcy a my – mówiła z kolei Joanny – „wszyscy na świecie pracujemy, służąc w jakiś sposób człowiekowi”43.

    1. Zainteresowania i pasje

Z Gianną nie można było się nudzić. Wprawia w zachwyt jej różnorodność zainteresowań, marzeń i pasji. Już samo wymienienie dziedzin życia, jakimi się zajmowała jest godne określenia ją „kobietą renesansu”. Malowanie, szydełkowanie, taniec, gra na pianinie i ogólnie muzyka, jazda samochodem, narciarstwo i alpinizm, języki obce, medycyna i wolontariat, działalność społeczna, moda, systematyczne życie duchowe, organizacja dni skupienia, aktywne życie parafialne, teatr, kino, gustowna biżuteria i perfumy.

Z fragmentów korespondencji dotyczących zwłaszcza okresu małżeńskiego jasno wynika, że święta była kobietą bardzo praktyczną i ogólnie zaradną. Znała się na kulinariach i nowinkach technicznych. Umiała roztropnie zadecydować w sprawach akcji bankowych. Okazywała, że interesują ją wydarzenia polityczne, gospodarcze, społeczne czy sportowe. Żywo interesowała się wszystkim, co działo się w jej miejscowości lub najbliższej okolicy. Była na bieżąco z wiadomościami telewizyjnymi i prasowymi44. Mąż Piotr widział w niej partnerkę nawet w sprawach dotyczących fabryki i jego życia zawodowego.

Jej największą pasją stało się oczywiście macierzyństwo. Podziwiamy Giannę, która z taką cierpliwością i wręcz pokorą przeżywała wszystkie kłopoty przy donoszeniu dzieci do szczęśliwego porodu a później podczas licznych komplikacji zdrowotnych. Ale nigdy nie postrzegała swoich trudów jak jakiegoś uciemiężenia. Wyznała kiedyś: „Nie można kochać bez cierpienia i cierpieć bez miłości. Spójrzcie na matki, które naprawdę kochają swe dzieci. Jakże wiele ponoszą ofiar! Są gotowe do wszystkiego, nawet do ofiarowania własnej krwi”45. I wiemy, że święta Joanna jak mówiła, tak uczyniła.

W „Mulieris dignitatem” Jan Paweł II napisał, że macierzyństwo w sensie osobowo-etycznym oznacza wyjątkowo doniosłą twórczość kobiety46. Gianna myślała podobnie, rodząc dzieci ale również rozszerzając idee płodności na wszystkie stany. Według niej każdy winien być płodny. Nie tylko fizycznie ale także duchowo i moralnie. Marzyła, by jak najwięcej podopiecznych i jej koleżanek, będąc jeszcze w trakcie rozeznawania własnego powołania, rozumiało, że każda kobieta i każdy mężczyzna jest obdarzony instynktem życia, który złożył w nas sam Bóg47.

Kobiety „zostały pomyślane przez Boga w całym pięknie i bogactwie ich kobiecości” – konkluduje w swoim Liście Apostolskim papież48. Niniejsze stwierdzenie może jak najbardziej zostać odniesione do świętej Joanny Beretty Molli. Jej osoba, poglądy i sposób życia można uznać za swoistą egzemplifikację ideału kobiety nakreślonego przez Jana Pawła II w „Mulieris dignitatem”.

Wykazaliśmy, że Gianna przez swoją relację z Bogiem – Stwórcą i Ojcem, rozumienie i przeżywanie miłości ludzkiej oraz aktywność w świecie we wszystkich dostępnych dla niej przestrzeniach może faktycznie być godną podziwu. Udowodniliśmy, że zachwyt Joanną z punktu widzenia antropologii chrześcijańskiej ma swoje logiczne uzasadnienie i trwały fundament. Uznajemy, że źródła atrakcyjności tej właśnie kobiety nie mają charakteru li tylko doraźnego czy subiektywnego.

Zachwyt Joanną przypomina nam o podstawowych prawdach, że każdy człowiek wyszedł z ręki Boga i powinien pozostawać pod Jego czułą troską, że każda kobieta oraz każdy mężczyzna spełni się w życiu nie inaczej jak tylko przez dobrowolny i całkowity dar z samego siebie i że ludzie winni szukać szczęścia na tym świecie nie przez coraz większy konsumpcjonizm lecz twórcze działanie na rzecz szeroko rozumianej radosnej afirmacji życia.

1 Por. Słownik Języka Polskiego w: https://sjp.pwn.pl/szukaj/zachwyt.html

2 Por. Rdz 1,27;31: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył:
stworzył mężczyznę i niewiastę. […] A Bóg widział, że wszystko, co uczynił, było bardzo dobre.”; zob. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 6 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

3 Por. Rdz 2, 22-23: „Po czym Pan Bóg z żebra, które wyjął z mężczyzny, zbudował niewiastę. A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział: «Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała! Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta»”.

4 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 10 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

5 Por. Piotr Gąsior, Dlaczego święta Joanna?, Dom Wydawniczy Rafael, Kraków 2003; por. Gianna Emanuela Molla, Santa Gianna Beretta Molla. Una Vita per la Vita, Corbetta 2010, s. 74-75.

6 Por. Gianna Beretta Molla, Hymn o uśmiechu [w:] Gąsior Piotr, Miłość bez lęku, Dom Wydawniczy Rafael, Kraków 2004, s. 41.

7 Por. Piotr Gąsior, W podróż miłości. Przewodnik śladami św. Joanny Beretty Molli, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2012, s. 32.

8 Por. Gianna Beretta Molla, Hymn o uśmiechu, w: Piotr Gąsior, Miłość bez lęku, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2004, s. 41.

9 Por. Piotr Molla, Elio Guerriero, Joanna, kobieta mężna. Błogosławiona Joanna Beretta Molla we wspomnieniach męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2002, s. 62.

10 Por. Roberto Parmeggiani, Siła. Gianna Beretta Molla – Święta zadowolona, tłum. ks. Piotr Gąsior [w:]„Źródło” – Tygodnik Rodzin Katolickich, nr 16 (2003), s. 19.

11 Por. Piotr Gąsior, Miłość bez lęku, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2004, s. 64.

12 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 11 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

13 Por. Piotr Molla, Elio Guerriero, Joanna, kobieta mężna. Błogosławiona Joanna Beretta Molla we wspomnieniach męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2002, s. 71-72; por. Piotr Gąsior, Joanna – lekarz z klasą [w:] Grażyna Rybak, Idąc za przykładem świętych lekarzy, Wydawnictwo „Duc in altum”, Warszawa 2013, s. 97-116.

14 Por. Piotr Gąsior, Modlitwy ze św. Joanną Beretty Mollą, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2013, s. 7.

15 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 30 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

16 Por. Piotr Gąsior, O miłości prawdziwej. Powołanym do małżeństwa, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2008, s. 107.

17 Por. Vaticanum II, Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”, 24.

18 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 30 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997; por. Mauro Colombo, Gianna Beretta Molla. La santa innamorata, Roma 2004.

19 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 24 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

20 Por. Gianna Beretta Molla, Twoja wielka miłość pomoże mi być silną. Listy do męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2002, s. 49.

21 Por. Tamże, s. 50.

22 Por. Pietro Molla, Elio Guerriero, Joanna kobieta mężna. Błogosławiona Joanna Beretta Molla we wspomnieniach męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2003.

23 Por. Gianna Beretta Molla, Twoja wielka miłość pomoże mi być silną. Listy do męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2002, s. 11.

24 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 7 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

25 Por. Piotr Gąsior, Robert Nęcek, Pokochać ukochanego, Wydawnictwo Springbook, Kraków 2006, s. 47.

26 Według Joanny: „Miłość jest najpiękniejszym doświadczeniem, jakim Pan Bóg obdarzył dusze ludzi. [Miłość winna] być całkowita, pełna, kompletna, zgodna z prawem Boga i trwała aż po niebo”; „Czystość jest cnotą wynikającą z innych cnót, które prowadzą do zachowania czystości. Jak zachować czystość? Otoczyć nasze ciało ogrodzeniem poświęcenia. Czystość staje się piękna. Czystość staje się wolnością” [w:] Piotr Gąsior, Modlitwy ze św. Joanną Beretty Mollą, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2013, s. 52 i 47.

27 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 10 i 18 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

28 Por. Piotr Gąsior, Miłość bez lęku, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2004, s. 22-23.

29 Por. Piotr Molla, Elio Guerriero, Joanna, kobieta mężna. Błogosławiona Joanna Beretta Molla we wspomnieniach męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2002, s. 77.

30 Por. Piotr Gąsior, Problematyka cnoty czułości w życiu św. Joanny Beretty Molli w świetle nauczania Karola Wojtyły i Ojca Świętego Franciszka [w:] Robert Nęcek, Ewa Kucharska, Od małżeństwa do społeczeństwa. Wybrane zagadnienia z nauki społecznej Kościoła, Wydawnictwo „Salwator”, Kraków 2013, s. 9-19.

31 Por. Mirosław Krzyszkowski, Piotr Gąsior, Święta z sąsiedztwa. Dokument filmowy o św. Joannie Beretcie Molli, Kraków 2012.

32 Por. Gianna Beretta Molla, Piotr Molla, Listy, tłum. Katarzyna Kubis, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2013, s. 83 i 108.

33 Piotr Molla: „Całuję bardzo czule nasze dzieci, całuję też i przytulam Ciebie, tak jak Ty sama umiesz całować i zamknąć mnie słodko w swoich objęciach” [w:] Gianna Beretta Molla, Piotr Molla, Listy, tłum. Katarzyna Kubis, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2013, s. 314.

34 Por. Piotr Gąsior, Modlitwy ze św. Joanną Beretty Mollą, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2013, s. 7 i 8.

35 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 6 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

36 Por. Gianna Beretta Molla, Twoja wielka miłość pomoże mi być silną. Listy do męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2002, s. 54.

37 Por. Piotr Gąsior, Miłość bez lęku, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2004, s. 69-70.

38 Por. Gianna Emanuela Molla, Santa Gianna Beretta Molla. Una Vita per la Vita, Corbetta 2010, s. 43.

39 Por. Piotr Gąsior, Miłość bez lęku, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2004, s. 62-63; por. Giulianna Pellucchi, Gianna Beretta Molla. Una vita per la vita, Milano 1994.

40 Gianna do męża w liście z 31 maja 1959 roku: „Cudowny Piotruniu, /…/ nie forsuj się zbytnio. Jeśli nie zdążysz zrobić wszystkiego na czas nie martw się. I tak uczyniłeś bardzo dużo, żeby Twoi przełożeni mogli być nawet bardziej niż zadowoleni” [w:] Gianna Beretta Molla, Twoja wielka miłość pomoże mi być silną. Listy do męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2002, s. 151.

41 Por. Piotr Gąsior, Miłość bez lęku, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2004, s. 76-77.

42 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 11 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

43 Por. Piotr Molla, Elio Guerriero, Joanna, kobieta mężna. Błogosławiona Joanna Beretta Molla we wspomnieniach męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2002, s. 70.

44 Por. Gianna Beretta Molla, Twoja wielka miłość pomoże mi być silną. Listy do męża, tłum. ks. Piotr Gąsior, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2002, s. 151 i 164.

45 Por. Piotr Gąsior, Modlitwy ze św. Joanną Beretty Mollą, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2013, s. 65.

46 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 19 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.

47 Z dziennika Joanny, Wspomnienia i modlitwy – 1938; por. Gianna Beretta Molla, Droga świętości, tłum. Krystyna Zając, Wydawnictwo Pamaba, Nowy Sącz 1996, s. 15-16.

48 Por. Jan Paweł II, List Apostolski „Mulieris dignitatem”, nr 31 [w:] Listy pasterskiej Ojca Świętego Jana Pawła II, Wydawnictwo Znak, Kraków 1997.


Chodziła po górach, lubiła modę, miała cięty język. Joanna Beretta Molla to charakterna święta. Włoska święta, ostatnia kobieta wyniesiona na ołtarze przez Jana Pawła II, stała się modna w ojczyźnie papieża.

Jak ksiądz z Krakowa zaprzyjaźnił się z Joanną. Świętą Joanną?

Z ks. Piotrem Gąsiorem rozmawia Maria Mazurek.

Chcę zrobić z Księdzem wywiad o najmodniejszej ostatnio świętej w Krakowie, której na imię Joanna.
Jeśli miarą bycia modnym jest to, ile osób się z nami zaprzyjaźnia, to rzeczywiście: Joanna Beretta Molla jest w ostatnich latach coraz bardziej „modną” święta. Przyjaźni się z nią coraz więcej krakowian, Małopolan i w ogóle Polaków – młodych małżeństw, narzeczonych, rodziców, kobiet w stanie błogosławionym. Ale nie tylko.

Przyjaźni się?
Przyjaźni. Bo święci, wbrew temu, co się nam wydaje, nie są od tego, by ich kalkować, lecz by się z nimi przyjaźnić. Powiem szczerze, że kiedyś nie łapałem sensu kultu świętych. Myślałem, że przecież Jezus mi wystarcza.

Aż zrozumiałem, że święci to są normalni ludzie, którzy popełniali błędy, mieli słabości, zmagali się z życiem i właśnie dlatego możemy z nimi zbudować realną relację. I przecież jeśli nas słuchają (a wierzymy, że słuchają) to na pewno nie chcą, by traktować ich jak woskowe figury, ale jak przyjaciół. A jeśli tak, to i oni muszą nas lubić. Dlatego nie każdy człowiek zaprzyjaźni się z każdym świętym. Nigdy nie agituję więc na rzecz Joanny. To byłoby tak, jakbym na siłę zmuszał panią, żeby się pani zaprzyjaźniła z moim kolegą ze szkoły.

Mówi Ksiądz „Joanna”, a nie „święta Joanna”…
Zazwyczaj mówię po prostu „Joanna”, co nie wszystkim się podoba. Ale ta forma jest dla mnie bardziej naturalna. Piotr, mąż Joanny (umarł kilka lat temu, już po kanonizacji swojej żony w 2004 roku) nawet zwierzył mi się kiedyś: „Wiesz, ja nie potrafię klęknąć i modlić się do swojej żony. Przecież to była moja Joasia”.

Jak więc Ksiądz zaprzyjaźnił się z Joanną?
Byłem w Rzymie, był 1996 albo 1997 rok. Początek mojej posługi kapłańskiej. Ponad 30 lat po śmierci Joanny. Czekałem na obiad i z nudów wziąłem do ręki gazetę „La Familia Cristiana”. Zaintrygował mnie tytuł jednego artykułu. „La santa contenta”, czyli „Święta zadowolona”. Do tego zdjęcia Joanny: z dziećmi, z mężem, na sankach, na wycieczce. Wszędzie piękna, uśmiechnięta, pełna radości. Nie znałem wcześniej jej historii, ale wraz z każdym akapitem artykułu Joanna urzekała mnie coraz bardziej. Współczesna, nowoczesna kobieta, elegancka, inteligentna, realizująca się jako matka, żona, lekarka, katoliczka. Do tego bardzo konkretna, z charakterem, uprawiająca przeróżne sporty, nierezygnująca z żadnych aktywności. Nieprzystająca do wizerunku świętych-męczennic, choć ostatecznie w wieku zaledwie 39 lat oddała życie za to, by urodzić swoje dziecko. Nie mogłem przestać o niej myśleć.

I postanowił Ksiądz zaszczepić jej kult w Polsce?
Nie mam wrażenia, że to ja cokolwiek postanowiłem czy wybrałem sobie Joannę na przyjaciółkę. Raczej było odwrotnie. Jakby był w tym jakiś palec Boży. Wróciłem do Polski i napisałem do moich znajomych we Włoszech: proszę, przyślijcie mi wszystko na jej temat. Przysłali listy Joanny i Piotra, z okresu narzeczeństwa. Te listy były już wówczas wydane we Włoszech, ale w Polsce mało kto jeszcze słyszał o błogosławionej wówczas Joannie. Postanowiłem je przetłumaczyć na język polski, wydawałem w gazecie parafialnej na osiedlu Kalinowym w Nowej Hucie, gdzie wówczas pełniłem posługę, a później również – w formie książki.

Co w nich było szczególnego?
Biły z nich miłość, ciepło, namiętność. Joanna była dziewczyną, która bez pruderii pisze Piotrowi, jak go kocha. Jak nie może się na niego doczekać. Jak chce się już do niego przytulić – jak żona do męża. Że pragnie z jednej strony bliskości, również cielesnej, a z drugiej – czystości. Kiedy Joanna pisze Piotrowi, że przyjaźni się z Maryją, że codziennie odmawia różaniec, on nie wyśmiewa jej (jak pewnie zrobiłaby większość mężczyzn), nie uznaje za dewotkę, tylko wchodzi w ten dialog (jakże on pięknie pisał, pod względem językowym był lepszy od Joanny, bardziej wyrafinowany, choć jeśli chodzi o treść, nadawali na tych samych falach). Reakcja Piotra jest tu kluczowa, bo pewnie gdyby nie on, Joanna nie zostałaby błogosławioną, a później świętą.

Tacy ludzie nie rodzą się ze świętością?
Zupełnie nie. Tak w przypadku świętych, jak i innych – to ludzie, których spotykamy i nasze doświadczenia nas kształtują. Determinują, kim jesteśmy. Joanna nie była od razu cudowna. W okresie dojrzewania zmagała się z melancholią (a jak pani popatrzy na jej zdjęcia jako dorosłej kobiety, na każdym jest uśmiechnięta), a jako dziecko miała problemy z nauką, szczególnie z językiem włoskim. Do tego stopnia, że kiedyś rodzice zostawili ją na całe wakacje w domu, żeby pobierała korepetycje. Musiała nadrobić materiał, żeby w ogóle zdać do kolejnej klasy. Obecnie wciąż szukam korzeni Joanny, czyli ludzi, którzy mieli na nią wpływ. Żeby zrozumieć, skąd jej świętość. Jeżdżę do jej miasteczka, spotykam się z jej dziećmi, a dopóki żył Piotr – spotykałem się również i z nim. By lepiej zrozumieć życie Joanny, nawet udało się dotrzeć do brazylijskiej dżungli, gdzie jej starszy brat pracował na misji, a ona długo marzyła, by jako młoda lekarka iść w jego ślady.

A jak wyglądało jej dzieciństwo? Bo też pewnie ją ukształtowało.
Na pewno. Pochodziła z niewielkiej miejscowości we włoskiej Lombardii, z rodziny wielodzietnej. Mama urodziła trzynaścioro dzieci, choć pięcioro z nich zmarło. To był dosyć skromny, ale dobry dom. Mimo że nie było specjalnych luksusów, każde dziecko zostało solidnie wykształcone – wśród rodzeństwa Joanny byli lekarze, farmaceuta, zdolna pianistka. Ojciec wstawał o czwartej i dojeżdżał pociągiem do pracy, do Mediolanu. Matka budziła dzieci, mówiła, że mogą iść z nią na mszę, pakowała do szkoły, szykowała śniadanie. Wieczorem wszyscy wychodzili po ojca na dworzec, żeby pokazać mu, że na niego czekają, że go kochają. Kończyli dzień wspólnie: kolacją i różańcem.

Wiara była od początku ważna dla Joanny?
Była od początku obecna w jej życiu, ale moment przełomowy przyszedł dopiero jak Joanna była w gimnazjum. Mocno przeżyła wówczas rekolekcje, zaczęła prowadzić notatki, coś w rodzaju duchowego zeszytu. Napisała: „Panie Jezu, uczynię wszystko, co chcesz, daj mi tylko poznać, jaka jest Twoja wola”. Ale raczej nie myślała o życiu w zakonie, lecz o świeckich misjach medycznych. Zapraszała też do siebie koleżanki, opowiadała im o Maryi, o różańcu. Czasem jej rodzina wyjeżdżała w góry, na wieś. Tam też Joanna prowadziła takie spotkania. Kiedy ludzie z okolicy nie chcieli puszczać na nie swoich córek, potrafiła powiedzieć ostro: „Wolą mieć dziewczyny do krów”.

Święta z ciętym językiem.
I jaką ikrą, charakterem! Po naszemu powiedzielibyśmy o niej: prawdziwa góralka. Czego ona nie robiła! Grała na pianinie, jeździła na nartach, chodziła po górach. I to nie byle jakich górkach – kiedyś próbowałem wejść na jeden z alpejskich szczytów, które zdobyła i wymiękłem, choć należę do ludzi raczej wysportowanych. Chciała przeżyć życie niebanalnie. Brała samochód i jeździła po górskich drogach do pacjentów, ze swoimi dziećmi. Dziś nie jest już niczym szczególnym, jak kobieta ma prawo jazdy, ale 60 lat temu to była ekstrawagancja i spora odwaga. Gdy wyszła za Piotra, biznesmena, który kierował ogromną fabryką zapałek, została matką, ale wciąż pracowała jako lekarz i aktywnie działała w Akcji Katolickiej. Na wszystko miała czas. Przy tym była niesamowicie piękna i – czemu miałbym tego nie podkreślić? – kobieca. Czuła, delikatna, dystyngowana. Miała coś, co wiele kobiet zatraciło. Bywa, że kiedy mówię o Joannie, przychodzą do mnie po mszy parafianie, mężczyźni i wyznają: „Cieszę się, że ksiądz o tym powiedział. Bo ja bym chciał, żeby moja żona była taka jak Joanna”.

Ponoć interesowała się modą i lubiła pozować do zdjęć?
Święte nam się z tym nie kojarzą, prawda? Ale to wcale ze świętością się nie kłóci. Joanna zawsze była pięknie ubrana, pomalowana. Będąc dziewczyną, potrafiła się nawet zbuntować, gdy na potańcówkę w szkole zabroniono dziewczętom przychodzić w makijażu. Prosiła Piotra, który dużo podróżował, aby przywoził jej z Francji żurnale o modzie. Nawet kiedy miała już włókniaka, a jej stan był ciężki, mówiła do męża (pewnie nie chcąc go martwić): „Przynieś mi do szpitala magazyny o modzie, a jak wyjdę, uszyję sobie piękną sukienkę”.

Już jej nie uszyła.
Joanna, w drugim miesiącu swojej czwartej ciąży, sama zgłosiła się do lekarza z objawami, które ją zaniepokoiły. Była pediatrą i chirurgiem, doskonale zdawała sobie sprawę, że nie jest zdrowa. Lekarz, jej znajomy, stwierdził włókniaka macicy i przedstawił Joannie propozycję: „Słuchaj, albo usuwamy macicę razem z dzieckiem i włókniakiem i będziesz zdrowa. Albo zostawiamy, jak jest. Wtedy może donosisz dziecko, ale włókniak będzie się rozwijał”. Joanna wybrała życie dziecka. Powiedziała do Piotra nie będąc jeszcze na lekach, w pełni świadoma: „Gdybym straciła świadomość i mówiła inaczej, nie zmieniaj mojej decyzji”. 21 kwietnia 1962 urodziła swoje czwarte dziecko – trzecią córkę – Giannę Emanuelę. Po kilku dniach Joanna zmarła. Zdążyła jeszcze poprosić Piotra, by zabrał ją do domu. Tam chciała umrzeć i jeszcze raz przytulić swoją maleńką córeczkę.

Gianna Emanuela jest dziś dojrzałą kobietą i zajmuje się kultywowaniem pamięci o matce. Jak przyjmuje to, że matka oddała za nią życie?
Dziennikarze często wypytywali Giannę (w pewnym momencie czuła się tym bardzo zmęczona): „Jak czujesz się z tym, że twoja matka umarła, a ty żyjesz?”.

I co odpowiadała?
Na to nie ma prostej odpowiedzi. Ale kiedyś napisała wzruszający list, w którym dziękowała mamie, że żyje.

Z drugiej strony – to właśnie dzięki decyzji o ratowaniu Gianny Emanueli jej mama została świętą.
Nie! Właśnie, że nie dlatego została świętą. Kiedyś na jakimś spotkaniu położne zwróciły mi uwagę: „takich historii jest tysiące”. Tak, odpowiadam – ale w przypadku Joanny to była tylko niejako pieczęć, potwierdzenie jej wspaniałego życia. I to za sposób, w jaki żyła, a nie sposób, w jaki umarła, została kanonizowana. Ten sam błąd popełniamy przy Maksymilianie Kolbe – myślimy, że jest świętym, bo oddał życie, ratując innego więźnia Auschwitz. A jest trochę na odwrót – gdyby Maksymilian nie żył pięknie, nie miałby odwagi, by umrzeć w taki sposób.

Joanna była ostatnią kobietą kanonizowaną przez Jana Pawła II.
Dla Jana Pawła II rodzina była bardzo ważna. Dziesięć lat przed kanonizacją odbyła się oczywiście beatyfikacja Joanny – właśnie na Rok Rodziny. To był wzruszający widok podczas kanonizacji: papież, już zgarbiony, schorowany siedzący obok drugiego przygarbionego starszego mężczyzny – Piotra. Obaj niedługo potem umarli. Myślę, że Piotr czeka na swoją kolej. I doczeka się tego, by zostać ogłoszony świętym.

Zanim jednak Joanna została świętą, komisja musiała stwierdzić cud, który wydarzył się za jej wstawiennictwem. Co to było?
Pierwszy cud dokonał się w Brazylii, o której Joanna tak marzyła, w klinice założonej przez jej brata. Wykrwawiająca się kobieta po cesarskim cięciu (usuwali jej martwy płód) zaczęła modlić się przez wstawiennictwo Joanny. Przeżyła, choć to z medycznego punktu niewytłumaczalne. Inny cud za wstawiennictwem Joanny był jeszcze bardziej niesamowity – dziecko rozwijało się w łonie matki bez wód płodowych. Przez cztery miesiące! Lekarze oczywiście mówili tej kobiecie, że ma ciążę usunąć, że to dla niej śmiertelne niebezpieczeństwo, ale nie zgodziła się na to.

Jak dziś szerzony jest kult świętej?
Założone zostało np. Stowarzyszenie Przyjaciół Joanny, które skupia małżeństwa, kobiety oczekujące potomstwa, księży a także siostry zakonne. Co miesiąc są też specjalne msze z błogosławieństwem dla dzieci, z błogosławieństwem dla narzeczonych, organizujemy również co roku karnawałowy bal ze świętą Joanną. Mamy nawet taką niby „usługę” SMS-ową. Jeśli u jakiejś kobiety rozpoczyna się poród wysyła na numer telefonu podany na naszej stronie (www.serenita.pl-proszę zerknąć) SMS-a z prośbą o wsparcie modlitewne. Ten SMS rozchodzi się natychmiast do wszystkich członków i sympatyków stowarzyszenia, którzy w tym czasie modlą się o szczęśliwe zakończenie porodu. Wybudowaliśmy też w tym roku przepiękną górską kapliczkę dla Joanny w Gorcach na Potaczkowej. Została poświęcona dosłownie dwa tygodnie temu. Wydaliśmy film „Święta z sąsiedztwa”. Bo fenomen Joanny polega na tym właśnie, że jest tak łatwo dostępna. To mogłaby być przyjaciółka wielu osób, a szczególnie młodych, wykształconych, realizujących się kobiet.

***
Św. Joanna Beretta Molla
Włoska lekarka, święta kościoła katolickiego, żyjąca w latach 1922-1962. Od 1955 r. żona biznesmena Piotra Molla. Miała z nim czwórkę dzieci. Podczas ostatniej ciąży wykryto u niej włókniaka macicy. Zdecydowała o donoszeniu ciąży (lekarz proponował jej usunięcie macicy wraz z włókniakiem i z dzieckiem). Umarła kilka dni po porodzie. Beatyfikowana w 1994 roku, kanonizowana w 2004 roku przez Jana Pawła II.

Ks. Piotr Gąsior
Duszpasterz rodzin, doktor antropologii, tłumacz książek, krzewiciel kultu św. Joanny, współzałożyciel Stowarzyszenia Przyjaciół św. Joanny. Studiował w Rzymie. Odznaczony przez Gazzetta dello Sport za pokonanie na rowerze największej przełęczy górskiej na granicy włosko-szwajcarskiej. Pracował m.in. jako dziennikarz, redaktor „Przewodnika Katolickiego”, obecnie pełni posługę w parafii Chrystusa Odkupiciela Człowieka w Krakowie.


Przywrócić kolejność

  1. PIOTR GĄSIOR

Nie ma oświadczyn bo nie będzie zaręczyn. Nie będzie zaręczyn bo nie ma mowy o ślubie. A co jest? Jest nam ze sobą „dobrze”…

Kto tu – mówiąc potocznie – zawala? Rodzice, bo nie rozmawiają na ten temat w porę ze swoimi dorastającymi pociechami? Katecheza, na której nie ma lub po prostu nie da się poruszyć tzw. życiowych tematów? A może żyjemy już w tak „pokręconych” czasach, gdzie wszystko jest ambiwalentne?

Przerost formy

W szczerej rozmowie pewna młoda dziewczyna wyznała „bo widzi ksiądz my właściwie w kwestii oświadczyn jesteśmy wychowywani przez filmy i opowiadania znajomych. I dlatego nawet nie przypuszczamy, że ma być inaczej”. Siła oddziaływania przykładów medialnych jest rzeczywiście tak duża, że wielu młodych żyje z przekonaniem, że oświadczyny to musi być coś takiego, co drugiej stronie zaprze dech w piersiach. Ów przerost formy nad treścią jest nieraz nie tylko, że śmieszny ale przede wszystkim pozbawiony prywatności, o jaką w oświadczynach powinno chodzić. Czy wyrażenie woli na wspólną drogę i zapytanie o takową tej drugiej strony nie powinno odbywać się w wolności i w gruncie rzeczy pewnej powadze? A spontaniczność? Nie mamy nic przeciwko niej. Ale niech nam nikt nie wmawia, że się jacyś młodzi szałowo i spontanicznie sobie oświadczyli, kiedy wcześniej „spontanicznie” ze sobą współżyli.

A co dla narzeczonego?

Po przyjętych oświadczynach, które niejednokrotnie ze strony kobiety są nie tylko oczekiwane lecz wręcz sugerowane, przychodzi czas na omówienie sposobu zaręczyn. Wchodzi w grę zakup pierścionka zaręczynowego dla wybranki i coś miłego dla wybranka. Wiemy np. że św. Joanna ofiarowała Piotrowi z okazji ich zaręczyn zegarek. Jeśli to tylko możliwe trzeba byłoby w ten oficjalny akt włączyć także swoich rodziców. Opowiadał mi znajomy, który najpierw bez żadnych świadków oświadczał się słowami, które zaczerpnął z książki Karola Wojtyły „Przed sklepem jubilera” a następnie w umówionym dniu pojechał z kwiatami do przyszłych teściów poprosić o rękę ich córki. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby te wyjątkowe decyzje przedłożyć również przed Panem Bogiem. I dlatego Kościół wychodzi naprzeciw proponując narzeczonym specjalne błogosławieństwo. Ta prosta uroczystość nie wymaga żadnej zewnętrznej oprawy. Zaś z drugiej strony jest super okazją, aby przyszłe rodziny dostrzegły, że w planowaniu sakramentu małżeństwa nie chodzi tylko o to, kto „załatwia” salę a kto orkiestrę.

Dobre wzorce

Styl, w jakim zostaną zaaranżowane te dwa ważne momenty, czyli oświadczyny i zaręczyny jeszcze nie decydują o jakości przyszłego związku ale na pewno wiele mówią o samych narzeczonych. To fakt, że dziś doszło już do tego, że wielu młodym ludziom z łatwością  przychodzi wpuszczenie kogoś do swojej sypialni, więc mówienie o zachowaniu właściwej kolejności może trącić tzw. myszką. A jednak jesteśmy przekonani, że trzeba to robić. Złe czyny jednostek psują obyczaje całych społeczeństw. Lecz rezygnacja z dobrych wzorców również ich nie naprawi. „Dlaczego nam nikt wcześniej tego tak ładnie nie ukazał?” – słyszę z ust młodego pokolenia. „Głosicie górnolotne nauki. Czytacie listy, na których śpimy. A tego, co by nas na pewno zaciekawiło nie ma. Nie wszyscy mamy rodziców, na których moglibyśmy w tej kwestii liczyć, więc może przynajmniej duszpasterze?” Krytyczne słowa nie pozostawiają wyboru. Dorośli, trzeba się wziąć do pracy. A jak nie możemy podeprzeć się własnym przykładem to przynajmniej odwołajmy się do dobrych historii, o których słyszeliśmy.


„Czułość oznacza siłę ducha i zdolność do miłości”

Problematyka cnoty czułości w życiu św. Joanny Beretty Molli w świetle nauczania Karola Wojtyły i Ojca Świętego Franciszka

  1. DR PIOTR GĄSIOR

„Troszczenie się, opieka, wymagają, by były przeżywane z czułością. W Ewangeliach św. Józef jawi się jako człowiek silny, odważny, pracowity, ale jest w nim wielka czułość, która nie jest cechą człowieka słabego – wręcz przeciwnie – oznacza siłę ducha i zdolność do zwracania uwagi na bliźniego, współczucia, prawdziwej otwartości na niego, zdolność do miłości. Nie powinniśmy bać się dobroci, czułości!” – powiedział papież Franciszek w homilii inaugurującej jego pontyfikat[1]. Powyższe słowa i w ogóle cała postawa Ojca Świętego Franciszka zainspirowała nas do podjęcia wcale nie zbyt często omawianej problematyki ludzkiej czułości. Zajmiemy się niniejszym tematem biorąc pod uwagę przykład życia św. Joanny Beretty Molli, czyli ostatniej kanonizowanej kobiety za czasów pontyfikatu Jana Pawła II. Natomiast kanwą naszych rozważań uczynimy wykład ks. prof. Karola Wojtyły pt. „Czułość a zmysłowość” opublikowany jako jeden z rozdziałów jego słynnej dysertacji naukowej pt. „Miłość i odpowiedzialność”[2].

Istota czułości

Nikt, po tak jednoznacznym stwierdzeniu papieża Bergoglio, że czułość nie jest cechą człowieka słabego, lecz oznacza siłę ducha i zdolność do zwracania uwagi na bliźniego, nie powinien mylić jej  z tkliwością czy jakąś nieokreśloną formą czułostkowości lub pieszczotliwości. Do czułości dorastają ci, którzy mają odwagę i zdolność do miłości przeżywanej jako dar. Do takiego właśnie poziomu przeżywania swego człowieczeństwa doszła Gianna Beretta. Jej dialog korespondencyjny z przyszłym mężem Piotrem Molla pozostaje w tym względzie po prostu wzorcowy: „- Jaka powinnam być i co powinnam czynić, aby uczynić cię szczęśliwym? –  Kochaj mnie zawsze tak, jak kochasz mnie dotychczas. Bądź nadal uczuciowa i dobra, opiekuńcza, czuła i wyrozumiała tak, jak jesteś teraz”[3]. W postrzeganiu siebie i bliźnich przez Joannę – jak to ujął ks. Wojtyła – „wartość osoby nie tylko była rozumiana „na zimno”, ale także odczuta”[4]. Czułość, która wyrasta z uczuciowości spełnia bardzo ważną rolę na płaszczyźnie relacji mężczyzny i kobiety. Ale nie tylko. Generalnie wykracza poza nią i dotyczy każdej osoby, odnośnie której uświadamiamy sobie, że pozostajemy z nią w konkretnej łączności. Ta świadomość komunii międzyosobowej uzdalnia i popycha nas do wewnętrznego współ-odczuwania. Tym niemniej o istocie czułości możemy powiedzieć dopiero wówczas, gdy prócz umiejętności objęcia własnymi uczuciami cudzych stanów wewnętrznych mamy potrzebę „zasygnalizowania drugiemu „ja” własnego przejęcia się jego przeżyciami czy stanami wewnętrznymi, tak aby ten drugi człowiek odczuł, że ja to wszystko podzielam, że również przeżywam”[5]. Kiedy Joanna miała 32 lata i możemy stwierdzić, że potrafiła już opisywać swoje emocjonalne potrzeby, wyznała rzecz następującą: „Zawsze byłam osobą bardzo wrażliwą i łaknącą uczucia. Dopóki miałam rodziców, wystarczało mi ich ciepło. Później, pomimo że stale pozostawałam w wyjątkowej jedności z Panem Jezusem pracując dla Niego, odczuwałam brak mamy. Odnalazłam ją dopiero w tej drogiej mi siostrze zakonnej Mariannie Meregalli”[6].

Czułość a uczynki

Nie powinniśmy się bać czułości – apeluje papież Franciszek. Czułość przeżywana wewnętrznie powinna się zamanifestować na zewnątrz poprzez nasze codzienne uczynki. Słowo „uczynki” w tym wypadku należy rozumieć szeroko jako rozmaite formy czynności, gestów, słów niekiedy także pocałunków a nawet spojrzeń. To, co jest wspólne dla nich wszystkich, to – jak uważa profesor Wojtyła – ich wewnętrzne znaczenie. Albowiem „uczynki, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne, które mają swe źródło w czułości, domagają się zupełnie innej kwalifikacji etycznej niż te, których źródłem jest zmysłowość i wola użycia seksualnego”[7]. Dlatego też w tego rodzaju uczynkach okazywanych drugiej osobie nie wyraża się tyle pożądanie, co raczej coraz większa życzliwość i oddanie temuż człowiekowi. Co więcej obie strony, czyli dawca i odbiorca uczynków czułości, zwykle przy jako takim poziomie wrażliwości takie szlachetne nastawienie niejako intuicyjnie wyczuwają i z radością się na nie godzą. Gdyż „czułość to zdolność odczuwania całego człowieka, całej osoby, we wszystkich najbardziej ukrytych nawet drgnieniach jej duszy, a zawsze z myślą o prawdziwym dobru tej osoby”[8]. Ilustracji gestów potwierdzających czułość w życiu św. Joanny znajdujemy całe mnóstwo. W tym momencie z premedytacją przywołujemy te, które nie odnosiły się do współmałżonka lub innych członków jej rodzinny lecz do tzw. obcych. Po pierwsze popatrzmy na jej czułość w pracy zawodowej. Do swoich kolegów po fachu, a zwłaszcza samej siebie, mówiła mniej więcej tak: Wobec pacjentów zachowujmy się z delikatnością. Uważajmy na słowa rzucane jakby z pewną wyższością, na konieczność instynktownego unikania ich. Kapłan zgodnie ze swoim powołaniem może dotykać Jezusa w sakramentach. My dotykamy Pana Jezusa w ciele naszych chorych – biednych, młodych, starych, dzieciach. Zachowane świadectwa korzystających z jej pomocy medycznej w pełni potwierdzają, że doktor Gianna nie rzucała słów na wiatr: Wysłuchiwała każdego – wyznaje Antonia Zoia – z wielką czułością i wyjątkową cierpliwością[9]. Po drugie na naszą uwagę zasługuje również, niby ulotne a jednak bardzo wiele mówiące, spostrzeżenie pewnej siostry kanosjanki, która obserwowała Giannę w jej sposobie odnoszenia się do koleżanek i podopiecznych w stowarzyszeniu, do którego przynależała. „Doskonale pamiętam – opowiada s. Adela Cattari – wygląd Joanny. […] Miała ciemne włosy a oczy czarne i głębokie. Pieściła wzrokiem, jak mawiała jedna ze starszych kanosjanek, która znała ją bardzo dobrze. Zawsze była pogodna, aktywna i serdeczna”[10]. Dzięki tej formie czułych kontaktów z bliźnimi Joanna zdobywała serca i sympatię niemal bez wysiłku. Albowiem czułość okazywana spontanicznie, a nade wszystko bezinteresownie, nie męczy dającego i nie jest uciążliwa dla przyjmującego.

„Prawo do czułości”

Tego, że czułość w relacjach międzyludzkich jest wyjątkowo potrzebna nikt poważny nie zakwestionuje. Tym niemniej można postawić pytanie innego typu: Czy mamy prawo do czułości? Według Ojca Świętego Franciszka to „prawo” dotyczy wszystkich ludzi, w każdym stanie, wierzących i niewierzących. Jest prawem ogólnoludzkim. A odnosi się zwłaszcza do osób chorych, cierpiących, słabych, starszych oraz dzieci[11]. Dla tych ostatnich czułość jest naturalną, pierwszą formą okazywania im miłości konieczną jak tlen i pokarm. W niemal identycznych słowach co papież Bergoglio pisał o tym również Karol Wojtyła zauważając jednakowoż, że owo „prawo do czułości” musi być postrzegane dwukierunkowo. Z jednej strony możemy mówić o prawie do odbierania czułości, natomiast z drugiej o prawie do jej okazywania. A czasami wręcz obowiązku odnoszącego się, jak to zasygnalizowaliśmy powyżej, na przykład do czułego wychowywania dzieci. Sama gotowość do odbierania czułości – co wyraźnie podkreśla ks. Wojtyła –  dowodzi, że nie okazujemy sprzeciwu uczuciowego wobec osoby, która nam w jakiś sposób chce okazać swoje uczucie. Ale nie jest to jeszcze jednoznaczne ze wzajemnością uczucia[12]. „Prawo do czułości” nie może być ponadto rozumiane jako upoważnienie do okazywania sobie czułości na wszelkie sposoby i w każdej sytuacji, czyli bez uwzględnienia cnoty wstydliwości. Joanna miała to szczęście, że urodziła się w rodzinie, w której rodzice byli otwarci na siebie, dar życia, osoby potrzebujące i potrafili swym licznym dzieciom okazywać zainteresowanie oraz naprawdę czułą aczkolwiek wymagającą miłość. Giuseppe – jeden z braci Gianny – tak oto opisał atmosferę ich domu rodzinnego: „Kiedy tatuś udawał się do pracy w Mediolanie, mamusia wchodziła do naszych pokoików i budziła nas, głaszcząc delikatnie nasze buzie. […] Szybko się ubieraliśmy szczęśliwi, że będziemy mogli klęknąć obok niej… Jakże cudowne były słowa, które nam sugerowała, żeby je mówić Jezusowi! […] A tatuś? Do domu powracał z Mediolanu wieczorem. […] Wystarczyło mu otworzyć drzwi domu, spotkać się z uśmiechem mamusi i radosnym przyjęciem wszystkich jego pociech, aby na powrót odzyskał całą pogodę ducha”[13]. Mając taki przykład, Joanna, podobnie jak jej mama, również była wyjątkowo wylewna uczuciowo. Jej szczodrość w gestach czułości została uwieczniona w treści listów, nazewnictwie i zdrobnieniach, jakie kierowała do innych, a nawet na zdjęciach i nielicznych, ale przez to tym bardziej bezcennych migawkach zapisanych na klatkach taśmy filmowej[14].

Czułość i zagrożenia

Aby nie popaść w błędy zamieniając cnotę czułości na jedną z grzesznych albo po prostu niedojrzałych form korzystania z „prawa do czułości” należy mieć na uwadze konkretne zagrożenia. Po pierwsze „czułość ma jedyną rację bytu w miłości. Poza nią nie mamy „prawa” do jej okazywania ani też do jej odbierania, jej przejawy zewnętrzne są wówczas zawieszone w próżni”[15]. Bez prawdziwej miłości, która nie szuka swego, istnieje niebezpieczeństwo, że gestami czułości będziemy tylko podsycali egoizm własny lub drugiej osoby. Karol Wojtyła mówi w tym kontekście o egoizmie zmysłów i egoizmie uczuć. Przestrzega także przed stwarzaniem pozorów miłości albo przedwczesnym uzurpowaniem sobie prawa do form czułości zarezerwowanych dla męża i żony, na przykład kiedy jeszcze młodzi nie są związani węzłem małżeńskim[16]. Papież Franciszek komentuje, że gdy człowiekowi brakuje odpowiedzialności za bliźniego – dodajmy: włącznie z odpowiedzialnością za jego sumienie – wówczas „przychodzi zniszczenie, a serce staje się nieczułe”[17]. Z takiego serca trudno później wykrzesać wspaniałomyślne gesty czułości i cały kontakt między kobietą a mężczyzną zostaje zubożony. Ich „miłość” będąc ciągle nastawioną na branie doprowadza do swoistego „zużycia”, znudzenia sobą i ostatecznej konstatacji, że tak już między ludźmi jest. Tymczasem może być wręcz przeciwnie, czego niezbitym dowodem są właśnie  relacje Joanny i Piotra. Wydaje się bowiem, że intensywność ich miłości, między innymi dzięki okazywanej sobie czułości, nie tylko nie malała ale z każdym rokiem znajomości rosła. Na pewno pomagała im w tym świadomość siebie oraz podjęta w młodości przez Giannę asceza dotycząca nieoglądania złych obrazów filmowych, które potrafią trwale zbrukać wyobraźnię stanowiącą niejako wewnętrzne wyposażenie człowieka tak bardzo pomocne w byciu twórczym przy okazywaniu sobie czułości[18]. Ponadto państwo Molla mieli jasną perspektywę miłości, o której obydwoje byli przekonani, a o której niektóre małżeństwa zdają się we wzajemnym odnoszenia się w ogóle nie myśleć: „Prawdziwa miłość to taka, która nie trwa jeden dzień, lecz zawsze, a dwoje małżonków, którzy się kochają, kiedy pójdą do raju, zorientują się, że czas, w którym się kochali, był krótki i będą się radować na myśl, że przed nimi cała wieczność, aby mogli wzajemną miłość kontynuować”[19]. Taka wizja miłości uwalnia od gorączkowego poszukiwania i „kolekcjonowania” coraz to innych form czułości albo przywiązywania do nich znaczenia niemal ponadczasowego. W zamian uczy rozumieć, że rola czułości wobec miłości ma mieć jedynie – a może lepiej powiedzieć aż! – charakter służebny.

Wychowanie czułości

Do cnoty czułości, realizowanej przez czułe gesty i słowa, które służą miłości, a nie stają się jej zaprzeczeniem, dochodzi się paradoksalnie drogą cnoty powściągliwości. Bez uzasadnionej wstrzemięźliwości przedmałżeńskiej tudzież małżeńskiej nie ma niejako czasu i miejsca na pielęgnację czystej czułości. Gianna w tym właśnie duchu, jeszcze jako młoda dziewczyna, stając przed swoimi rówieśniczkami, argumentowała za zachowaniem czystości seksualnej mówiąc: Czystość ma „kierować właściwym i dozwolonym korzystaniem z przyjemności zmysłowych. Nasze ciało jest święte. Nasze ciało jest narzędziem połączonym z duszą dla czynienia dobra. […] Jak zachować czystość? Otoczyć nasze ciało ogrodzeniem poświęcenia”[20]. Wychowanie czułości zaczyna się w domu rodzinnym. „Małżonkowie wzajemnie opiekują się sobą, następnie jako rodzice troszczą się o dzieci, a z biegiem czasu dzieci stają się opiekunami rodziców” – podpowiada Ojciec Święty Franciszek[21]. Dzięki przykładom czułości codziennej, takim niejako wplecionym w prozę życia, łatwiej przejść do czułości intymnej, erotycznej, a przy tym nie zabrudzonej motywacją użycia drugiej osoby, czyli pożądliwego wykorzystania jej i oczekiwania na podobną sumę doznań zmysłowych dla siebie samego[22]. W wychowaniu czułości wyjątkową rolę spełnia zdrowy światopogląd religijny. Właściwy obraz Boga, a dla chrześcijan postrzeganie – zgodne z prawdą ewangeliczną – osoby Jezusa Chrystusa, który był człowiekiem czułym stanowi najdoskonalszy wzorzec czułości. Trzeba wiedzieć, że Bóg – Miłość jest czuły jak kochający ojciec i matka. I trzeba pamiętać, że Chrystus jako chłopiec, a następnie dojrzały mężczyzna nie bał się okazywać czułości i sam ją od innych przyjmował[23]. Zapatrzenie się na Jego osobę i wejście z Nim w intymną relację skutkuje religijnością czułą, z której niczym z pulsującego ciepłem serca wynika czułe odniesienie do ludzi. Święta Joanna pozostawiła nam swoje notatki, dzięki którym wiemy, że takie właśnie było jej osobiste odniesienie do Pana Jezusa. Oto fragment jednej z ułożonych przez nią modlitw: „Mój Najsłodszy Jezu, Boże nieskończenie miłosierny, Ojcze najczulszy dla dusz, w szczególności tych najsłabszych, tych najbiedniejszych i tych najbardziej poranionych, które ze specjalną czułością bierzesz w swoje boskie ramiona, przychodzę do Ciebie…”[24].

Dzięki przeprowadzonej analizie widzimy, że cnota czułości w życiu św. Joanny Beretty Molli stanowiła jeden z najistotniejszych „składników” jej miłości. Wcale nie była wyrazem słabości, ale siły wyniesionej z domu rodzinnego, owocem własnej pracy nad sobą i nade wszystko ciepłego, osobowego kontaktu z Bogiem. Kobieca wrażliwość Gianny znalazła uzupełnienie w męskiej wrażliwości małżonka Piotra. Dzięki okazywanej sobie czułości ich wzajemna komunia małżeńska i rodzinna rozkwitła najpiękniejszymi kwiatami relacji międzyludzkich: wzajemną służbą, troską o życie, szczęściem dawania, wspólnotą świętości. Albowiem „tak u kobiety, jak i u mężczyzny czułość wywołuje to przeświadczenie, że nie jest się samemu, że to wszystko, czym żyje, jest również treścią życia drugiej, najbliższej osoby”[25]. Co więcej, woń czułości, jaką roztaczała wokół siebie święta Joanna i która była pociągająca dla jej współczesnych wcale z dniem jej śmierci nie wywietrzała. Wręcz przeciwnie stała się jedną z głównych przyczyn fenomenu jej popularności niemal na całym świecie.

  1. Por. Franciszek pp., Homilia inauguracyjna, Watykan 2013, [w:] http://www.vatican.va/holy_father/francesco/homilies/2013/documents/papa-francesco_20130319_omelia-inizio-pontificato_pl.html
  2. Por. K. Wojtyła, Miłość i odpowiedzialność, Lublin 1986, s. 179-185.
  3. G. Beretta Molla, Twoja wielka miłość pomoże mi być silną, Kraków 2002, s. 56-58; por. Beretta Molla G., Molla P., Podarunek Miłości, Nowy Sącz 2000, s. 19; Pelucchi G., Gianna Beretta Molla. Una vita per la vita, Milano 1994, s. 67n.
  4. Por. K. Wojtyła, Miłość…, s. 178.
  5. Por. K. Wojtyła, Miłość…, s. 180.
  6. Por. G. Beretta Molla, Twoja wielka miłość…, s. 49.
  7. Por. K. Wojtyła, Miłość…, s. 181; por. W. Gasidło, Z zagadnień etyki małżeńskiej i rodzinnej, Kraków 1994, s. 197.
  8. Por. K. Wojtyła, Miłość…, s. 184; por. R. Nęcek, Przyjaźń, Kraków 2012, s. 40-42.
  9. Por. M. Colombo, Gianna Beretta Molla. La santa innamorata, Roma 2004, s. 57-59.
  10. Por. P. Gąsior, W podróż miłości. Przewodnik śladami św. Joanny Beretty Molli, Kraków 2012, s. 32-33.
  11. Por. Franciszek pp. [w:]  http://www.vatican.va/holy_father/francesco/homilies/2013/documents/papa-francesco_20130319_omelia-inizio-pontificato_pl.html
  12. Por. K. Wojtyła, Miłość…, s. 180.
  13. Por. P. Molla, E. Guerriero, Joanna kobieta mężna. Błogosławiona Joanna Beretta Molla we wspomnieniach męża, Kraków 2003, s. 18-20; por. E. Fromm, O sztuce miłości, Warszawa 1973, s. 65: „Kobieta może być prawdziwie kochającą matką tylko wtedy, gdy umie kochać; jeżeli potrafi kochać swojego męża, inne dzieci, obcych i wszystkich ludzi. Kobieta, która nie jest zdolna do takiego uczucia, może być czułą matką jedynie wtedy, gdy dziecko jest małe, ale nie może być kochającą matką”.
  14. Por. M. Krzyszkowski, P. Gąsior, Święta z sąsiedztwa. Film o św. Joannie Beretcie Molli, Kraków 2012.
  15. Por. K. Wojtyła, Miłość…, s. 182.
  16. Por. K. Wojtyła, Miłość…, s. 182-183;
  17. Por. Franciszek pp., [w:] http://www.vatican.va/holy_father/francesco/homilies/2013/documents/papa-francesco_20130319_omelia-inizio-pontificato_pl.html
  18. Por. P. Gąsior, R. Nęcek, Pokochać ukochanego. Rozmowy o Joannie Beretcie Molli, Kraków 2006, s. 26-31; por. R. Nęcek, Promocja nadziei, Kraków 2006, s. 25-31.
  19. Por. P. Gąsior, O miłości prawdziwej. Powołanym do małżeństwa, Kraków 2008, s. 104-108; por. Benedykt XVI pp., Deus caritas est, Watykan 2006, punkt 6: „Miłość dąży do wieczności”.
  20. Por. P. Gąsior, Miłość bez lęku. Spotkania ze świętą Joanną Berettą Mollą, Kraków 2004, s. 48-52.
  21. Por. Franciszek pp., [w:] http://www.vatican.va/holy_father/francesco/homilies/2013/documents/papa-francesco_20130319_omelia-inizio-pontificato_pl.html
  22. Por. K. Wojtyła, Miłość…, s. 184.
  23. Por. F. Boscione, Gesty Jezusa, Kraków 2004; por. A. Caputa, Bóg i człowiek, Ząbki 2010, s. 48-51.
  24. Por. P. Gąsior, Dlaczego święta Joanna, Kraków 2003, s. 98.
  25. Por. K. Wojtyła, Miłość…, s. 184.

 

BIBLIOGRAFIA

Benedykt XVI pp., Deus caritas est, Watykan 2006.

Beretta Molla G., Molla P., Podarunek Miłości, tłum. Chyła P., Nowy Sącz 2000.

Beretta Molla G., Twoja wielka miłość pomoże mi być silną, tłum. Gąsior P., Kraków 2002.

Boscione F., Gesty Jezusa, tłum. Kozak K., Kraków 2004.

Caputa A., Bóg i człowiek, Ząbki 2010.

Colombo M., Gianna Beretta Molla. La santa innamorata, Roma 2004.

Franciszek pp., Homilia inauguracyjna, Watykan 2013, [w:] http://www.vatican.va/holy_father/francesco/homilies/2013/documents/papa-francesco_20130319_omelia-inizio-pontificato_pl.html

Fromm E., O sztuce miłości, tłum. Bogdański A., Warszawa 1973.

Gasidło W., Z zagadnień etyki małżeńskiej i rodzinnej, Kraków 1994.

Gąsior P., Dlaczego święta Joanna, Kraków 2003.

Gąsior P., Miłość bez lęku. Spotkania ze świętą Joanną Berettą Mollą, Kraków 2004.

Gąsior P., O miłości prawdziwej. Powołanym do małżeństwa, Kraków 2008.

Gąsior P., W podróż miłości. Przewodnik śladami św. Joanny Beretty Molli, Kraków 2012.

Gąsior P., Nęcek R., Pokochać ukochanego. Rozmowy o Joannie Beretcie Molli, Kraków 2006.

Krzyszkowski M., Gąsior P., Święta z sąsiedztwa. Dokument filmowy o św. Joannie Beretcie Molli, Kraków 2012.

Molla P., Guerriero E., Joanna kobieta mężna. Błogosławiona Joanna Beretta Molla we wspomnieniach męża, tłum. Gąsior P., Kraków 2003.

Nęcek R., Promocja nadziei, Kraków 2006.

Nęcek R., Przyjaźń, Kraków 2012.

Pelucchi G., Gianna Beretta Molla. Una vita per la vita, Milano 1994.

Wojtyła K., Miłość i odpowiedzialność, Lublin 1986.


O miłości

„Wysyp Świętych”

Ks. Piotr Gąsior

O przyjaźni a nie biznesie, prawdziwej mądrości oraz „transmisji danych” ze świętymi, do których wszyscy mamy wcześniej czy później dołączyć.

Nie dla interesu

Czy każdy powinien mieć świętego orędownika? Jak powinniśmy sobie poszukać świętego, do którego chcemy się modlić? Czym kierować się przy wyborze patrona do chrztu czy bierzmowania albo jak to jest często w wypadku sióstr zakonnych i zakonników, którzy zmieniają swoje imię przy składaniu ślubów? Te i pewnie jeszcze inne pytania kołatają się po głowach ludzi. Tymczasem dla nas o wiele istotniejsze jest spojrzenie na sprawę świętych niejako z perspektywy nieba. Bo dzieje się prawdopodobnie tak, że to nie my wybieramy świętych ale święci wybierają nas. Jak to robią? Może ktoś pomyśli, że „walczą między sobą o jak największą liczbę fanów”. W żadnym wypadku. Raczej dają o sobie znać na zasadzie delikatnego natchnienia – słuchaj może się zaprzyjaźnimy? Owszem – mówię o tym z przymrużeniem oka, ale kto wie – może któryś z nich ma w tym „interes”, bo potrzebuje, aby gdzieś na świecie się o nim dowiedziano i szuka tzw. ziemskiego promotora. Możemy im zatem w tym pomóc. Owa promocja zaczyna się choćby od godnego noszenia własnego imienia czy spontanicznych „westchnień” do swego niebieskiego towarzysza. Czasem  uzewnętrznia się również poprzez świadomie praktykowany kult, czyli np.: odwiedziny miejsc życia świętego, zapoznanie się z życiorysem i pozostałymi po nim dokumentach, uczczenie relikwii, odmawianie modlitw, śpiewanie pieśni, malowanie obrazów czy wznoszenie pomników. Byle tylko nie „czcić” świętego widząc w tym sposób na zarobek. Bo takie postępowanie to żaden kult.

W gronie mądrych

W dobie utraty wszelkich autorytetów, w czasie ciągłego powtarzania, że owszem Kościół jest święty, ale tworzący Go ludzie to zwykli grzesznicy, rodzą się uzasadnione wątpliwości: Jak to jest, iż wśród tej mnogości grzeszników pojawiają się święci? Któż to jest ów święty? I do czego takich ludzi potrzebujemy? Na pytanie kto to jest święty można dać jedną konkretną odpowiedź: Święty to człowiek, który na swojej drodze spotkał Boga i kontakt z Nim wpłynął na styl jego życia. Jan Paweł II określił świętość jako „wysoką miarę zwyczajnego życia”. Ponadto z poczynionych obserwacji możemy potwierdzić, że człowiek święty to z pewnością człowiek mądry. Dlaczego? Dlatego, że wypracował sobie jasną hierarchię wartości, był wolny wewnętrznie i nie żył jak jakaś  monada bez okien, czyli dostrzegał innych ludzi. Natomiast sprowadzanie świętych do funkcji potrzeb jest złym kierunkiem. Powstaje wówczas coś w rodzaju duchowego marketingu. I tak w przeszłości niestety to czasami wyglądało: ten święty był od pożarów, tamten od dobrych plonów, a jeszcze inny od zębów. Owszem wszyscy święci  wstawiają się za nami u Boga i widzimy, że niejednokrotnie dokonywane są za ich orędownictwem cuda ale pamiętajmy, że nie taka jest ich podstawowa „funkcja”. Aby zrozumieć po co są nam naprawdę potrzebni święci, trzeba najpierw przemyśleć po co jest nam potrzebna w wierze relacja z Bogiem i Jego przyjaciółmi. Jeżeli przeżywamy wiarę w Boga jako najintymniejsze spotkanie, to wówczas zaczynamy również pragnąć spotykać tych, którzy wcześniej od nas tu na  ziemi a w chwili obecnej w niebie również byli i są z Nim zaprzyjaźnieni.

Święty, czyli transparentny

Ale czy nie byłoby prościej zamiast przez pośrednictwo świętych rozmawiać wprost z Bogiem? I po drugie czy wolno do tej „transmisji danych” wykorzystywać jedynie świętych uznanych oficjalnie przez Kościół? Czy można modlić się np. przez wstawiennictwo swoich bliskich, którzy nigdy nie doznają wyróżnienia w formie beatyfikacji czy kanonizacji a widzieliśmy, że również kochali Pana Boga? Na takie dylematy, które nie tak dawno wypowiedział w rozmowie ze mną pewien inteligentny student odpowiedziałem po prostu: Jedno drugiemu nie przeszkadza, ponieważ święci są niejako transparentni. Oni nie zatrzymują tych wszystkich naszych próśb na sobie i nie traktują wyproszonej łaski jako swojej zasługi. My możemy modlić się do Boga Ojca bezpośrednio, ale jeżeli wiemy, że ktoś inny też Go kocha to będąc w potrzebie ośmielamy się powiedzieć także do tej osoby – słuchaj ja teraz przeżywam to i to, pamiętaj o mnie i również ty powiedz o tym naszemu wspólnemu Ojcu. Ale faktycznie, gdybyśmy zastępowali Boga świętymi bylibyśmy w błędzie. Natomiast jeśli chodzi o zmarłych bliskich to bez wątpienia możemy przeżywać tę więź (innymi słowy „świętych obcowanie”) nieustannie. Najczęściej modlimy się sądząc, że potrzebują oni jeszcze oczyszczenia. Jednak przychodzi taki moment, kiedy nabywamy wewnętrznej pewności, że ktoś jest już z Bogiem, więc mogę ją poprosić o wstawiennictwo. Podobną sytuację miał np. mąż św. Joanny Beretty Molli inż. Piotr Molla. Zaraz po śmierci przeżywał kontakt z żoną jako modlitwę, by trafiła do nieba. Ale kiedy Kościół ogłosił ją Sługą Bożą, następnie błogosławioną i świętą to przyznał, że teraz jest już gotowy, aby uklęknąć i modlić się nie za nią lecz przez jej wstawiennictwo.

My też możemy

Dziwią się niektórzy skąd w ostatnich latach taki „wysyp” świętych. Mówiąc z uśmiechem to sprawka papieża z Polski. Sam Jan Paweł II beatyfikował lub kanonizował blisko 2 tys. osób. Owa hojność Kościoła w wynoszeniu ludzi na ołtarze bierze się z poszerzenia horyzontów naszego postrzegania świętości nie jako czegoś ekskluzywnego, czyli tylko dla wybranych gigantów wiary. Bo powołanie do świętości dotyczy każdego. Taka jest przecież nauka Pisma Świętego. I dlatego Kościół chce nam pokazać, że świętość jest możliwa w ramach każdego stanu: małżeńskiego, kapłańskiego, zakonnego czy samotnego. Poprzez kanonizacje mówi niejako do nas: Zobaczcie koło was żyje tylu świętych, spotykacie ich na ulicach, w firmach, urzędach… Wy też możecie się takimi stawać.


Szczęśliwi bo… 

„Myślę, że w przeddzień naszych zaręczyn sprawi Ci radość wyznanie, iż jesteś dla mnie najdroższą osobą, do której nieustannie zwrócone są moje myśli, uczucia i pragnienia. I nie mogę się już doczekać chwili, w której stanę się Twoja na zawsze”. Któryż narzeczony nie chciałby usłyszeć od swej wybranki takiego wyznania?

Intymni

Inżynier Piotr Molla z włoskiego Mesero koło Mediolanu miał to szczęście. Spotkał kobietę, która włączyła go w swój najintymniejszy świat wewnętrzny. Już w listach narzeczeńskich pisała mu: „Kocham Cię Piotrze i stale jesteś przy mnie obecny. Już od rana, gdy jestem na Mszy świętej – podczas składania darów ofiarnych – przedstawiam Panu Bogu razem z moimi również Twoje prace, Twoje radości i Twoje zmartwienia. Potem jestem przy Tobie przez cały dzień aż do samego wieczora”.

Zjednoczeni

Joanna Beretta, wierzyła, że nikt tak ściśle jak Jezus ich nie połączy. Była przekonana, że miłość jest najpiękniejszym doświadczeniem, jakie Pan Bóg włożył w dusze ludzi. Dlatego sakrament małżeństwa, którego po prostu nie mogła się doczekać nazywa Sakramentem Miłości. „Brakuje jeszcze tylko dwadzieścia dni, a potem jestem już … Joanna Molla. Co byś na to powiedział, abyśmy w celu duchowego przygotowania i przyjęcia tego Sakramentu uczynili coś w rodzaju triduum? W dniach 21, 22 i 23 września Msza święta i Komunia święta. Ty w Ponte Nuovo, ja w Sanktuarium Matki Bożej Wniebowziętej. Madonna połączy nasze modlitwy i pragnienia. A ponieważ jedność to siła, więc Jezus nie będzie mógł nas nie wysłuchać i nie wspomóc”.

Radośni

Czy Joanna to jakaś dewotka? Nic podobnego. Piękna Włoszka zna sztukę subtelnego makijażu. Używa perfum. Nie obcy jest jej świat dźwięków. Jeździ na nartach i uprawia alpinizm. Dobrze kieruje autem. Ma stały karnet na spektakle w operze. Wie po co chodzi się do kina i teatru. Tańczy tak, że innym uczestnikom parkietu trochę wstyd, że oni tak nie potrafią. Czerpie radość z życia pełnymi garściami. Mężczyzna, który ją kocha, wspomina i ocenia: „Joanna zabierała swoje podopieczne do Viggione – do rodzinnego, wiejskiego domu, gdzie, owszem, odprawiano medytacje i modlono się, lecz jednocześnie te praktyki religijne wzbogacano wycieczkami, wyjściami na wieś oraz śpiewem. Tak więc ćwiczenia duchowe uzyskiwały jakby nowość radości i pogody ducha. Czuję, że trzeba dodać, iż w ten sposób Joanna wyprzedziła czasy. Była niejako prekursorką potrafiącą przeżywać swą wiarę w radości”.

Wielkoduszni

Podejmowana formacja nie była dla niej sztuką dla sztuki. Dlatego nie będąc zakręcona tylko wokół samej siebie, była dziewczyną otwartą na pomoc osobom starszym i potrzebującym. Podejmowała najzwyklejsze prace domowe. Można więc było zobaczyć Joannę ze ścierką czy siatką pełną zakupów, których jej staruszki nie były w stanie zrobić. Taki styl przygotowania do ślubu był poparty przekonaniem, że do tego sakramentu przygotowuje się przez naukę prawdziwej miłości. „Powołanie do życia rodzinnego nie oznacza zaręczenia się w wieku lat 14. Nie możemy wkraczać na tę drogę, jeśli się nie umie kochać. Kochać, tzn. pragnąć, doskonalić samego siebie i osobę ukochaną, przezwyciężając własny egoizm, podarować siebie. Miłość musi być całkowita, pełna, kompletna, regulowana według prawa Bożego i musi trwać wiecznie aż po niebo”.

Czyści i wolni

Joanna była bardzo uczuciowa. Lgnęła całym sercem do Piotra, ale znała wartość czystości. Bez dwuznaczności mówiła: „Czystość ma kierować właściwym i dozwolonym korzystaniem z przyjemności zmysłowych. Nasze ciało jest narzędziem połączonym z duszą dla czynienia dobra. Jak zachować czystość? Otoczyć nasze ciało ogrodzeniem poświęcenia. Czystość staje się piękna. Czystość staje się wolnością”. To właśnie wolność wewnętrzna daje szansę wyboru właściwej drogi życia. Joanna myślała najpierw o powołaniu misyjnym. Uczyła się nawet portugalskiego. Mając wątpliwości przedstawiła je swojemu kierownikowi duchowemu ks. Enrico Ceriani, który odpowiedział jej tak: „Jeśli kapitalne dziewczęta nie będą wychodziły za mąż, a będą to czynić tylko te z ptasimi móżdżkami, to pytam, jakie będziemy mieć rodziny? Odpraw nowennę, zastanów się i podejmij jasną decyzję”. Toteż Joanna modli się, zastanawia i nieodwołalnie postanawia wyjść za Piotra.

Otwarci na życie

Wreszcie nadszedł upragniony dzień ślubu, 24 września 1955 r. „Byliśmy tak szczęśliwi – wspomina Piotr. I nikt nie przypuszczał, co nam przyjdzie razem przeżyć”. Mieli już trójkę dzieci, kiedy podczas oczekiwania na czwarte, latem 1961, wykryto u Joanny bardzo niebezpiecznego włókniaka macicy. Specjaliści przedłożyli jej trzy możliwości: usunięcie włókniaka wraz z macicą, co ratowałoby życie jej, poświęcając jednak życie poczętego dziecka; usunięcie włókniaka i przerwanie ciąży, co pozwalałoby mieć dalsze dzieci; oraz próbę usuwania włókniaka przy jednoczesnym staraniu się, aby nie zniszczyć poczętego życia. Joanna wybrała… Piotr ze wzruszeniem w głosie przypomina: „Pewnego ranka, na około 15 dni przed terminem porodu, gdy wychodziłem do fabryki, Joanna jakby mimo woli mówi: Jeśli będziecie musieli decydować pomiędzy mną a dzieckiem wybierzcie dziecko. To samo zdanie powtórzyła kilkakrotnie również profesorowi, który ją operował, prosząc go usilnie, by uczynił wszystko, co w jego mocy, aby tylko ocalić poczęte dziecko”.
Urodziła się piękna dziewczynka, która tak jak mama pragnęła zostać lekarką. I też nosi imię Joanna …

PS. Joanna Beretta Molla została kanonizowana przez Jana Pawła II w Rzymie, 16 maja 2004 roku.
ks. Piotr Gąsior


Zadziwienie

Ja nie zdawałem sobie sprawy, że żyłem obok jakiejś świętej – tłumaczył się zaskoczony inżynier Piotr Molla, gdy osiem lat po śmierci Joanny przybył do ich parafii w Ponte Nuovo di Magenta biskup Carlo Colombo, aby sprawować sakrament bierzmowania i przy tej okazji przedstawił mu pragnienie Kościoła, żeby rozpocząć proces beatyfikacyjny jego żony. Owszem inż. Piotr Molla pamiętał, że już w rok po śmierci małżonki ich przyjaciel ojciec Olinto, który towarzyszył Joannie w ostatnich dniach agonii, napisał i wydał drukiem książkę, w której mówił z wielkim przekonaniem o jej świętości, ale nie przypuszczał, że pogląd ten będzie podzielać również wyższa władza kościelna włącznie z Kongregacją ds. Świętych. Wydawało mi się, – mówi Piotr – że nie zauważałem w Joannie znaków nadzwyczajności. Czy to znaczy, że Joanna nie wywarła na swoim mężu większego wrażenia? Wręcz przeciwnie, zaskakiwała go wielokrotnie. Z reguły w sposób całkiem przez nią niezamierzony. Ona po prostu była sobą. A inni byli zadziwieni…

Marzyła o kapłanie

Wielkie było na przykład zadziwienie Piotra, kiedy to 24 września 1955 roku, w dniu ich ślubu, w chwili, gdy Joanna prowadzona pod rękę przez jej brata Ferdynanda przekroczyła próg kościoła zerwała się burza oklasków. Wszyscy wstali i na jej widok zaczęli entuzjastycznie bić brawo. Pani młoda wyglądała rzeczywiście cudownie. We włosy miała wpięty welon z tiulu. Była w białej sukience ślubnej uszytej ze szlachetnego materiału. Płótno – błyszczącą satynę – wybrała sobie sama. Albowiem już wtedy marzyła, aby pewnego dnia wykorzystać tenże materiał i uszyć z niego ornat jako prezent dla dziecka. Oczywiście, o ile tylko będą mieli syna, a ten otrzyma od Boga powołanie kapłańskie. Piotr dowiedział się o tym dopiero później, gdy po śmierci żony w roku 1962 odkrył, że Joanna prowadziła coś w rodzaju duchowego dziennika.

Lakierowała paznokcie

Mąż Joanny zawsze ze wzruszeniem oglądał zdjęcia, jakie im pozostały. Rzeczywiście bardzo lubił ją fotografować. Jakże wiele zdjęć mają z podróży poślubnej, a potem razem z dziećmi. Zawsze podziwiał małżonkę za gust i elegancję. Nigdy nie zapomni jej naturalnego, serdecznego uśmiechu. Przyznaje, że był pod urokiem jej kobiecego wdzięku. Joanna była dla niego prawdziwą kobietą, która nawet w czasie pobytu w szpitalu poprosiła, aby był tak uprzejmy i przywiózł jej z Paryża dwa żurnale najnowszej mody. Mówiła bowiem, iż jeśli wyjdzie to chciałaby się nieco odprężyć. Joanna lubiła także stosować delikatny makijaż. Kiedy wraz z Piotrem byli zaproszeni na jakieś przyjęcie lakierowała paznokcie. Dlatego, gdy ode mnie odeszła – wspomina inżynier Molla – zrozumiałem starożytnych Egipcjan: Zatrzymałem aż przez dwadzieścia lat perfumy, jakich używała. Przypominały mu bowiem zapach, który wspólnie lubili.

Opalała się w górach

W jednym z listów narzeczeńskich Joanna pisze do Piotra, że jest w górach i co prawda używa specjalnego kremu do opalania, ale prawdopodobnie i tak będzie nieco za bardzo przybrązowiona. Jednocześnie już w następnej korespondencji, bez żadnych zbędnych wstępów, zadziwia narzeczonego swoją bezpośredniością oraz szczerym wyznaniem, że codziennie chodzi do kościoła. Na adoracji rozważa Biblię i dzięki temu zrozumiała, że chcę być dla niego tą dzielną niewiastą z Księgi Przysłów, której można we wszystkim zaufać. Przyznaje się również, że mówi o wszystkim Panu Jezusowi. Toteż opowiedziała Mu już o ich wzajemnej miłości, zamiarach, wspólnych decyzjach i jej gorącym pragnieniu, aby jak najszybciej mogli zawrzeć Sakrament Miłości.

Przestała chodzić do kościoła

Wiara Joanny była dla niej naturalnym spotkaniem z Chrystusem. Realizowała ją nade wszystko przez systematyczny sakrament pojednania u stałego spowiednika i regularną Komunię świętą, którą uważała za niezbędną dla normalnego bycia chrześcijaninem. Dlatego tym większym było dla Piotra zaskoczeniem, gdy z powodu zmiany godzin sprawowania Mszy Świętej w zwykłe dni z popołudniowych na poranne, ona jako żona i mama zdecydowała, że niestety nie może w tej sytuacji uczęszczać codziennie do kościoła, bo nie chce pozostawiać męża samego z maleństwami. Joanna miała jasną hierarchię obowiązków. Dlatego też w żadnym wypadku nie groziła jej jakaś forma dewocji.

Uczyła się portugalskiego

Jeśli chodzi o ognisko domowe, to można powiedzieć, że rodzina była jej autentycznym skarbem. Pragnęła małżeństwa. Wkładała w nie całe serce. Chciała zostać matką dla wielu dzieci. Toteż wielkim było dla Piotra zadziwieniem informacja, że poślubił kobietę, która myślała kiedyś o powołaniu misjonarki świeckiej. O tym, że Joanna, moja żona, chciała być misjonarką – wspomina Piotr – dowiedziałem się dopiero w trakcie małżeństwa i było to dla mnie opatrznościowe. Jeśli byłbym świadom tego wcześniej to przy moim charakterze nie byłbym w stanie przylgnąć do dziewczyny, która miałaby tego rodzaju plany. Albowiem Joanna zostając lekarką pragnęła wyjechać do Brazylii. W tym celu zaczęła już nawet uczyć się języka portugalskiego. A gdy się okazało, że jej plany muszą ulec zmianie przeżyła bardzo poważną rozterkę. Kiedy przedstawiła wszystko swojemu kierownikowi duchowemu, ks. Enrico Ceriani usłyszała odpowiedź:Jeśli kapitale dziewczęta nie będą wychodziły za mąż, a będą to czynić tylko te z ptasimi móżdżkami, to pytam, jakie będziemy mieć rodziny? Odpraw nowennę, zastanów się i podejmij jasną decyzję.

Wyśmienicie tańczyła

Ostatecznie Opatrzność Boża postawiła na drodze Joanny Piotra. On sam nigdy nie dostrzegł, aby miała jakieś wątpliwości albo mówiła, iż jest nieszczęśliwa czy niespełniona. Wręcz odwrotnie. Naprawdę umiała się cieszyć życiem tyleż radośnie co zwyczajnie. Urokiem gór i pokrywającego je śniegu, podróżami i koncertami, teatrem, dniami świątecznymi. To ona nauczyła go, że można do końca wypełniać wolę Boga i się uświęcić nie rezygnując z pełni czystych i najlepszych radości, jakie ofiarowuje nam życie i otaczające nas stworzenie. Joanna czerpała z tego stworzenia pełnymi garściami. Uprawiała alpinizm, jeździła na nartach, malowała, grała na pianinie. Dobrze radziła sobie za kierownicą samochodu. Chodziła do kina i opery. Razem z Piotrem mieli nawet wykupiony karnet na koncerty do La Scali. Najbardziej chyba lubiła taniec i rzeczywiście tańczyła wyśmienicie. Piotr był dumny, gdy wszyscy podczas różnych balów patrzyli na nią z zachwytem. Praktycznie państwo Molla – mówiąc nieco w przenośni – mogli przetańczyć ze sobą całe swoje życie.

Rodziła z przekonaniem

Ale Joanna patrzyła głębiej. Znów zadziwiła swoim realizmem. Owszem chce być szczęśliwa, ale wie, że jako kobieta spełni się do końca poprzez macierzyństwo. Dlatego myśli konkretnie – jeśli taka będzie również wola Boża – o dużej rodzinie. Swoje rodzicielstwo rozumie jako współpracę z Bogiem Stwórcą. Nie zraża się nawet wówczas, gdy już widzi, że w jej przypadku każdy następny stan błogosławiony będzie się wiązał z cierpieniem, niepewnością, a nawet niebezpieczeństwem śmierci. Nigdy nie potraktowała dzieci, które przysparzały jej wiele trosk, choćby ze względu na liczne choroby, jak kuli u nogi, która utrudnia realizację własnych marzeń. Tym, którzy rozumowali inaczej, trudno było wytłumaczyć, dlaczego mając już trójkę małych pociech, decyduje się na rodzenie jeszcze jednego dziecka. Przecież wie, że może sama umrzeć i wszystkie osierocić. Joanna – lekarka zadziwia swoją determinacją cały personel medyczny mówiąc: Jeśli będziecie musieli decydować pomiędzy mną a dzieckiem, wybierzcie dziecko!

Już tam była

Jak się okazało, urodziła się szczęśliwie piękna dziewczynka, której nadano imię Joanna Emmanuela, czyli „Bóg z nami”. Niestety sama Joanna żyła jeszcze zaledwie kilka dni. Miała ogromne bóle fizyczne. Niemniejszy był zapewne też ból psychiczny. Choć bardzo cierpiała umierała godnie. I jeszcze raz zadziwiła męża, któremu powiedziała coś, czego ani on, ani nikt z nas raczej jeszcze nie doświadczył. Piotr wspomina to tak: Ciągle jeszcze widzę Joannę, kiedy to rankiem w niedzielę Zmartwychwstania w 1962 roku [leży] na oddziale położniczym w szpitalu w Monza i z taką trudnością bierze w ramiona podane dziecko. Potem je całuje. Patrzy na nie ze smutkiem i cierpieniem. I to jest dla mnie znak, że ma świadomość, iż będzie je musiała osierocić. Od tego dnia bóle już nie ustawały. Wzywała swą matkę, aby była blisko i ażeby jej pomogła, bo już nie podoła; tak bardzo była cierpiąca. Wydawało się, że jest to jakby powolna, dramatyczna ofiara, która towarzyszyła również Chrystusowi wiszącemu na krzyżu. Bóle nasiliły się jeszcze bardziej w poniedziałek. Starałem się nieustannie przebywać blisko niej. W nocy z wtorku na środę w Oktawie Zmartwychwstania przeżyła bardzo ciężką zapaść. W środę rano poprosiła mnie, abym się zbliżył i wówczas powiedziała mi: „Piotrze, ja już tam byłam i czy ty wiesz, co widziałam? Pewnego dnia opowiem ci o tym. Ale ponieważ byliśmy zbyt szczęśliwi, żyliśmy zbyt dobrze z naszymi cudownymi dziećmi, pełni zdrowia i łaski, ze wszystkimi błogosławieństwami nieba, zostałam odesłana tu ponownie, aby jeszcze pocierpieć, ponieważ nie jest słusznym stanąć przed Panem Jezusem bez wielu cierpień”.

ks. Piotr Gąsior


O odpoczynku

W plenerze tylko głąb nie odzyskuje ochoty do życia
/Wojciech Roszkowski/

Nowe poczęcie

Wszystko rozpoczyna prozaiczna czynność zdjęcia z ręki zegarka i zapakowania go do foliowego woreczka. Trzeba to zrobić bardzo dokładnie, aby czas nam się całkiem „nie zbuntował” i zechciał po wakacjach na powrót „ruszyć”. Gdy po raz pierwszy zdecydowałem się na tę praktykę, nie przypuszczałem jak wyzwalające to przeżycie. Już po kilku godzinach, jakie minęły bez tego ciągłego odruchu kontrolowania czasu zauważam, że wszystko jakby cichnie. Mówiąc „wszystko” mam na myśli najpierw towarzyszące mi zwykle napięcie, że gdzieś muszę być na czas, bo ktoś czeka, że coś trzeba skrócić, bo ktoś inny będzie się prawdopodobnie nudzić lub że za dużo poświęcam czasu jednej sprawie, więc druga będzie potraktowana „na skróty”. Zanika opisane napięcie, przychodzi ukojenie nerwów. Tuż za nim postępuje zrozumienie dla współodpoczywających. Każdy ma swój rytm spożywania posiłków, pakowania bagaży, składania namiotów…

Praktyka schowanego zegarka nie może trwać wiecznie. Przypomina mi o tym zdjęcie Ojca Świętego sfotografowanego w geście spoglądania na zegarek. Gdzie je zawieszono? W małym domku na Śluzie Paniewo. Zauważyłem je podczas uiszczania opłaty za przeprawę kajaków na następne jezioro. Na nasze szczęście byliśmy tam przed 15.00. Już minutę później trzeba byłoby zapłacić podwójnie. Czy zatem czas to faktycznie pieniądz? A może jednak czas – jak mawiał ks. prymas Stefan Wyszyński – to przede wszystkim miłość?

Odpoczynek uszu

Czas nas „nie goni”. Owszem nadal „ucieka”. Robi to jednak jakoś inaczej. Przychodzi kojąca cisza. Ta wokół nas i ta w środku. Która jest pierwsza? Trzeba o tym pomyśleć. Tymczasem już widać, a może lepiej powiedzieć słychać, że cisza, która nastała nie jest pusta. Najpiękniej jest chyba o wschodzie słońca. Braknie muzykom pięciolinii, aby to wszystko razem zapisać. Ćwierkania, hukania, cykania, świsty… Komu to granie? Kogo tak witają? Mówią, że w niebie będzie muzyka. Jeśli taka jak ta, to ja już chcę do nieba. Cisza wieczoru jest inna. Głęboka, refleksyjna i aksamitna. Jak tafla uspokojonej wody. Istnieje też cisza nocy. To nie prawda, że wtedy nic nie słychać. Przybliż ucho do ziemi. Czy słyszysz jak „oddycha”? Śpi? A może czeka? Ona wie, kto jest. I ona wie, kto ją całkowicie już opuścił. Ty też to zrozumiesz. Tylko nie zabieraj ze sobą radioodbiornika!!!

Odpoczynek oczu

Odpoczynek uszu idzie w parze z odpoczynkiem oczu. A te znajdują coś, czego nigdy pośród szarych elewacji domów a nawet jaskrawych barw reklam nie doświadczą. Paleta kolorów zmienia się przy każdym błysku słońca. Ono, jak najwyśmienitszy malarz, kolory dobiera, nasyca, by potem niektóre z nich stonować czy niemal przygasić. Światło i cień, barwy dnia i czerń nocy, blaski lusterek migotających na falach i przebłyski pajęczych niteczek rozwieszonych pomiędzy drzewami. Kto zdoła to wszystko odmalować? Trzeba byłoby talentu Mickiewicza, Reymonta albo Orzeszkowej. Podziw zapiera dech w piersiach. Mrużymy powieki, a kiedy wieczorem szeroko je otwieramy widzimy, że nawet nasza skóra spróbowała zmienić kolor. Jednym na brązowo. Innym nieco kłopotliwiej na buraczkowo.

Odpoczynek ciała

Wszystko płynie powiedział „pan Tarei”. Ruch to jeszcze jedna, nieodłączna cecha takiego typu rekreacji. Albowiem jeśli ktoś ma się faktycznie odnowa odrodzić, czyli na powrót kreować, nie może tego dokonać inaczej, jak tylko przez zdrowy ruch. I tego właśnie np. kajakarstwo turystyczne dostarcza każdemu w wystarczającej ilości. Wysiłek jest na miarę całej osady a w niej konkretnych osób. Dostosowanie szybkości spływu i długości dziennych odcinków to rola roztropnego kierownika grupy. Opanowanie rytmu wiosłowania to już zadanie poszczególnych par kajakarzy. Bezszelestne przesuwanie się po wodzie pozwala z bliska podpływać do ptasich gniazd i kryjówek. Od czasu do czasu na naszych wiosłach zrobi sobie lądowisko niebiesko-czarna ważka. Zaś tuż pod nami przepłynie ładna, lecz tym razem nie złota rybka.

Ukojenie nerwów, wyciszenie, rozmaite doznania estetyczne, zdrowa cera, relaksujący ruch ciała – czy to wystarczy, aby odpoczynek na łonie natury uznać za najlepszą formę regeneracji po wyczerpującym roku pracy? Czy obcowanie z przyrodą nie potrafi już nic więcej nam zaoferować? Odpowiadam za siebie, ale wiem, że nie jestem w tym doświadczeniu odosobniony. Kontakt z naturą rodzi zachwyt. Zachwyt sugeruje postawienie pytania: Skąd to wszystko? Zaś to z kolei wzbudza w nas przestrzeń modlitwy: uwielbienia, dziękczynienia, ukorzenia i zaufania. Zostajemy po prostu na nowo poczęci. Ewangeliczna oferta nie do odrzucenia.

Czesław Pabis


Prawo do odpoczywania jest zarezerwowane wyłącznie dla ludzi wolnych 

Powiedz jak odpoczywasz…

Powiedz jak odpoczywasz, a powiem ci kim jesteś… Przerwałem. Postanowiłem, że skoro mam pisać o odpoczywaniu, wpierw sam muszę odpocząć. Wyskoczyłem w góry…

Luksus wolnych

Odpoczywanie… cóż prostszego? A jednak, rzecz wcale nie jest taka oczywista. Są pośród nas i tacy, którzy po prostu odpoczywać nie chcą albo wręcz nie potrafią. Co więcej, niektórzy starożytni myśliciele uważali, że prawo do odpoczywania jest zarezerwowane wyłącznie dla ludzi wolnych. Niewolnicy tego „luksusu” nie posiadają. Według Arystotelesa (por. „Etyka Nikomachejska”) „niewolnik jest żyjącym narzędziem, a narzędzie nieożywionym niewolnikiem”. A narzędzia wypoczywać nie potrzebują. Owszem, co pewien czas się psują, ale właściciel nad tym nie ubolewa, bo ma magazyn części zamiennych.

Ale nuda! 

Do odpoczywania można podejść bezmyślnie albo twórczo. Prawdziwą satysfakcje daje to drugie. Już samo przygotowanie budzi w nas dobre uczucia. Oczekiwanie, wyobrażanie sobie tego, co nas czeka, lektura o miejscach, do których zamierzamy dotrzeć – to wszystko jest kapitalnym preludium każdej wyprawy. A ponadto czyż przy takim nastawieniu nie lepiej się nam pracuje ślęcząc czasami całymi godzinami nad skryptami czy pokonując monotonię codziennych zajęć? Zresztą bez solidnej pracy to według mnie w pewnym sensie grzech aplikować sobie odpoczynek, na który zwyczajnie nie zasługujemy.
Patrzyłem kiedyś na grupę młodych kajakarzy, którzy swój „spływ” zakończyli na najbliższej wyspie. Rozbili partacko swoje namioty i zaczęli. Piwko, drugie, skrzyneczka, następna… Siedzieli i pili. Dowcipkowali coraz bardziej pikantnie. Myśleli, że są zdobywcami. Nie wiedzieli, że zionie od nich nudą. Wspomniany Arystoteles skwitowałby pewnie takie zachowanie krótko: „Bezczynność nie daje odpoczynku!”

Bez maruderów

Większość z nas lubi wypoczywać w towarzystwie. Z resztą – tak sobie myślę – nawet ci, którzy są nieco samotnikami szukają ciszy i odosobnienia, ale i tak w głębi swoich serc niosą tych, których kochają. Dobór paczki, z jaką chcemy odpocząć zależy od stopnia trudności zaplanowanego przedsięwzięcia. Z kim innym pójdziemy na Babią Górę. A kogo innego zaprosimy na rowery na Nordkapp. Polski odkrywca Jacek Pałkiewicz wyznał: „Przed Kandytami na każdą trudną wyprawę stawiam wysoko poprzeczkę… Zwracam uwagę nie tylko na odporność fizyczną i psychiczną, ale również na zrównoważenie emocjonalne, umiejętność współżycia w zespole, akceptację autorytetu, motywację, a także na samodyscyplinę i… poczucie humoru”. To prawda z marudami i mięczakami nigdzie nie zajdziemy. A poza tym na takich, w chwili jakiegoś nieprzewidzianego kryzysu, nie da się polegać.

Jezus też to robił

Ktoś powiedział, że „w plenerze tylko głąb nie odzyskuje ochoty do życia”. I to wcale nie muszą być plenery za tysiące euro. Piękno świata do odkrycia leży zaledwie kilka, może kilkanaście kilometrów nawet za największymi aglomeracjami. Mistrz z Nazaretu umiał odpoczywać. Na pewno nie był pracoholikiem. Regularnie usuwał się na miejsca osobne i regenerował tam swoje siły. Jezus uczył odpoczywania również swoich uczniów. Gdy zauważył, że są już dość zmęczeni polecił im dojść do siebie, aby potem dalej mogli pełnić zleconą im misję. W czasie Chrystusowej rekreacji nie brakowało chwil poświęconych na modlitwę. Wczasy, weekend, wypad w góry wcale nie musi kłócić się z wiarą i praktykami religijnymi. Wystarczy tylko trochę chcieć. Wystarczy zaplanować.
Po powrocie z udanego wypoczynku mamy ochotę na ciąg dalszy. Nic dziwnego. To dobry znak oraz impuls, aby ten styl życia kontynuować. Dobrym pomysłem jest zorganizowanie spotkania podsumowującego. Wrażenia, radość, zdjęcia, filmy, pamiątki – dzielimy się tym zajadając lodami i dobrym ciastem. Być może już wtedy spontanicznie pojawi się nowy pomysł. Jeśli Bóg zechce i nam pobłogosławi warto po kolejnym okresie gorliwego życie z niego skorzystać.

PS Kultura odpoczynku nie polega tylko na tym, że człowiek znajduje czas dla Boga oraz bliskich i dzięki temu nie żyje jak niewolnik. Kultura odpoczywania ma swe znacznie głębsze uzasadnienie. Jakby na to nie patrzeć jest to przecież również kultura duchowa samego Stwórcy. Jak to rozumieć? Otóż my powinniśmy czynić to samo, co nasz Stwórca. A On – jak wiemy – po zakończonym akcie stwórczym „odpoczywał”. Nie jakoby był zmęczony, ale dlatego, że chciał cieszyć się dziełami, w których dostrzegał ślady własnej mądrości. Odpoczywanie duchowe, czyli innymi słowy świętowanie, powinno więc polegać na kontemplowaniu piękna dzieł Bożych; na radości, że mogliśmy z Bogiem współpracować; na dziękczynieniu za owoce naszej pracy.
Z kolei brak odpoczywania jest na pewno brakiem kultury. Jeden ze rdzeni hebrajskiego słowa szabat znaczy „usiąść”. Człowiek kultury chce przysiąść obok Stwórcy i wraz z Nim odpoczywać. Odpoczynek ten nie ma nic wspólnego z leniuchowaniem. Poprzez takie świętowanie ponownie rodzimy (recreazio) w sobie to, co z Bożą pomocą poprzez pracę „stwarzaliśmy”. Co ciekawe, do tych czynności kulturotwórczych, jakimi są np. niedzielne świętowanie – odpoczywanie Bóg zaprosił właśnie ludzi. Zwierząt nie.

Ks. Piotr Gąsior


Bez fraka i białej sukni

Z ks. dr. Piotrem Gąsiorem, popularyzatorem kultu św. Joanny Beretty Molli w Polsce rozmawia Magdalena Guziak-Nowak

Czym są chrześcijańskie zaręczyny ze św. Joanną?

– To uroczysta deklaracja pragnienia zawarcia sakramentu małżeństwa złożona w kościele w obecności kapłana. Po homilii lub przed błogosławieństwem końcowym ksiądz podchodzi do narzeczonych, którzy na zadane pytania odpowiadają, iż chcą poważnie przygotować się do ślubu, pragną zachować czystość przedmałżeńską i proszą Boga o Jego błogosławieństwo na ten czas. Po tych słowach ksiądz udziela takiego błogosławieństwa i podaje do ucałowania krzyż Pana Jezusa lub relikwie św. Joanny. Narzeczony podaje narzeczonej poświęcony pierścionek. Nie trzeba być w białej sukni i fraku (śmiech).

Po co zaręczać się przy ołtarzu?

– Potrzeba zaproszenia Chrystusa do swojego narzeczeństwa wynika przynajmniej z dwóch faktów. Po pierwsze, z miłości do Jezusa, którego chcemy zaangażować w naszą ludzką miłość i nie zapraszać Go dopiero na ślub, lecz wcześniej – na każda randkę. Po drugie, takie pragnienie wypływa z faktu miłości do narzeczonej/narzeczonego, którego poleca się Jezusowi z troską, aby nic złego mu się nie stało.

Dlaczego narzeczonym towarzyszy akurat święta Joanna?

– Bo św. Joanna jest patronką pięknej miłości i przyjaciółką ludzi, którzy się kochają. Uważała, że miłość jest najwspanialszym darem, jakim mógł nas obdarzyć Pan Bóg. Wiemy ze stuprocentową pewnością, że ona też przyjęła takie błogosławieństwo ze swoim narzeczonym Piotrem. Miało to miejsce kaplicy sióstr Kanosjanek w Magenta. Ponadto Joanna umówiła się nawet na „triduum przedmałżeńskie”. Nie mogąc się spotykać przed swoim ślubem, przez trzy dni modlili się osobno w dwóch różnych kościołach dedykowanych Matce Najświętszej. Każde z nich przyjmowało w tym dniu Komunię św. w intencji ukochanego.

Uwaga:

Chęć udziału w nabożeństwie chrześcijańskich zaręczyn wystarczy zgłosić telefonicznie lub bezpośrednio przed Mszą św. w zakrystii. Dobrze jest także wcześniej zadbać o stan łaski uświęcającej, by po zaręczynach przystąpić do Komunii świętej. Szczegółowe informacje na www.serenita.pl.


Rozmowa z Jackiem Sarniakiem, prezesem Stowarzyszenia Przyjaciół Świętej Joanny Beretty Molli

Jak zrodził się pomysł stworzenia Stowarzyszenia Przyjaciół Świętej Joanny Beretty Molli?

– Święta Joanna przyciąga do siebie ludzi. Ma wielu czcicieli, także w Polsce. Kilkoro z nich zebrało się i postanowiło zrobić coś dla niej i innych ludzi. Tak zrodził się pomysł utworzenia stowarzyszenia. Oczywiście nie stało się to od razu. Decyzja została przemodlona i poddana próbie czasu. Rok później, a dokładnie 22 października 2013 r. stowarzyszenie nabrało mocy prawnej i funkcjonuje pod nazwą Stowarzyszenie Przyjaciół Świętej Joanny Beretty Molli.

Po co taka inicjatywa?

– Inicjatywa powstała przede wszystkim po to, aby szerzyć kult świętej. Ma na celu przygotowywanie młodych ludzi do odpowiedzialnego podjęcia powołania małżeńskiego i rodzicielskiego, zwłaszcza teraz, gdy instytucja rodziny jest zagrożona, a życie ludzkie często traktowane przedmiotowo. Chcemy nieść pomoc dzieciom wymagającym szczególnej opieki oraz wszystkim, którzy mogą się znaleźć w sytuacji wymagającej pomocy, zgodnie z możliwościami i priorytetami stowarzyszenia. Naszym celem jest także szerzenie szeroko rozumianej idei chrześcijańskiej Miłości.

Jakie są Pana i pańskiej rodziny prywatne związki ze świętą?

– Moja żona poznała świętą kilka lat temu i „zaprzyjaźniła się” z nią. Z czasem mnie również zafascynowała ta postać, a więź z Joanną zacieśniła się, gdy na świat miała przyjść nasza córeczka. Maleństwo miało 620 g, kiedy pojawiło się zagrożenie porodem przedwczesnym. Nasze modlitwy zanoszone do Boga kierowaliśmy wówczas przez wstawiennictwo św. Joanny Beretty Molli. Zostaliśmy wysłuchani. Nasza Joasia urodziła się szczęśliwie w odpowiednim dla niej czasie. Ufamy, że jej patronka stale czuwa i prowadzi naszą córeczkę.

Najbliższe plany stowarzyszenia?

– Pierwszą inicjatywą jest budowa małej kapliczki dedykowanej św. Joannie na Górze Potaczkowej (na szlaku z Rabki do Mszany Dolnej w Gorcach). Chcemy, aby była obecna również w górach, które przecież sama kochała. Planujemy prowadzić nabożeństwa różańcowe ze św. Joanną, a jesienią tego roku wybieramy się na pielgrzymkę „Śladami świętej”, na którą zainteresowanych serdecznie zapraszamy.

Kto i w jaki sposób może zostać „przyjacielem św. Joanny”?

– Przyjacielem św. Joanny może być każdy, komu święta jest bliska. Z kolei członkiem stowarzyszenia można stać się na warunkach określonych przez statut stowarzyszenia. Istnieje jeszcze jedna możliwość – bycie sympatykiem. Więcej szczegółów można poznać, pisząc do nas: stowarzyszenie@serenita.pl.

Ps. Wywiad ukazał się w „Przewodniku Katolickim” nr 31/2014, edycja krakowska.


Wielu chłopców i wiele dziewczyn to po prostu ludzie niedopieszczeni

Duchowość aż po ciało

O seksie jako sposobie na nudę, o wspólnym mieszkaniu przed ślubem, które może skończyć się pożarem i o tym, co właściwie kapłan może wiedzieć o seksie z prawdziwym katolickim księdzem rozmawia Magdalena Guziak-Nowak.

Magdalena Guziak-Nowak: – Rozmawiać będziemy o czystości. Czyli o czym?
Ks. dr Piotr Gąsior: – Gdybym powiedział, że będziemy mówić o czystości jako cnocie, to przypuszczam, że takie stwierdzenie do życia współczesnego człowieka, zwłaszcza młodego, niewiele by to wniosło. Powiedzmy więc tak: czystość to postawa życiowa, polegająca na tym, że szanując godność własną, z tym samym nastawieniem patrzę na druga osobę. A zatem – czystość to piękne oczy, piękne myśli, to również rozpromieniony uśmiech, to świadomość czystego sumienia własnego i osoby, z którą jestem. Tak postrzegając czystość, nie jest ona przedstawiana jako coś negatywnego, jako „nie brud”, „nie grzech”. Czystość to przecież zachwyt, blask. Ukazana w ten sposób daje perspektywę oraz szansę na poprawę dla człowieka, który upadł.

– Proponuje więc Ksiądz spojrzenie na czystość od strony pozytywnej, nierozpatrywanie jej w kategoriach zakazów?
– Zakaz jest potrzebny, aby nie wpaść w przepaść. Musi być jakaś balustrada oddzielająca drogę ku czystości od tego, co prowadzi do nieszczęścia, moralnego i fizycznego. Lepiej jednak prowadzić ludzi po pięknych łąkach i na piękne szczyty, niż tylko pokazywać im ludzi połamanych, poobijanych, którzy nie dali rady wytrwać w czystości.

– Wspomniał Ksiądz o czystości w aspekcie fizycznym i duchowym. Czy jest możliwe zachowanie jej, skupiając się tylko na naszej fizyczności, bez dbania o czystość sfery duchowej? Czy można w ogóle wprowadzić podział na czystość cielesną i duchową?
– Bardzo dobra uwaga. Zacznę jednak od powiedzenia, że zachowa czystość ten, kto nie myśli kategoriami „dokąd mogę coś robić z dziewczyną/chłopakiem”. Gdy ktoś tak myśli, idzie na sam skraj drogi, przy której jest przepaść. Tak się nie zachowa czystości, bo przyjdzie chwila słabości, pokusa szatana albo mocna sugestia i człowiek ulegnie. Lepiej jest pracować nad swoim wnętrzem, aby zobaczyć drugiego człowieka nie jako przedmiot, z którym „coś będę robił”, ale jako osobę, która też chce być ze mną szczęśliwa.
W rozmowach z młodymi ludźmi zawsze mówiłem, że idealną sytuacją jest ta, kiedy jak już się rozstaniecie po konkretnej randce, macie wewnętrzny pokój, że następnego dnia ukochana osoba wstanie spokojna oraz szczęśliwa i z czystym sumieniem będzie mogła pójść do Komunii Świętej. To jest czystość.
Natomiast bronienie dziewictwa tylko w aspekcie fizycznym, bez ochrony swych myśli i wyobrażeń, może się rzeczywiście nie udać. Takie stawianie sprawy, że czysty jest ten, kto nie współżył, to jeszcze za mało. Można przecież nie współżyć, a również nie być czystym w swoich myślach, planach.

– Powiedział Ksiądz, że zadawanie pytania „dokąd można?” to balansowanie po krawędzi. Czy to znaczy, że nie ma sensu i że niemożliwe jest wytyczenie jakichś granic fizycznej bliskości przed ślubem?
– Nie chcę sugerować, że nie ma sensu mówienie o granicach. One są potrzebne i rozmawianie na tematy konkretnych gestów również ma sens. Ale nie chodzi oto, aby ustawić swoją postawę i rozmowę „zróbmy jeszcze to, bo to jeszcze nie jest grzechem”. Lepiej zastanowić się nad tym, jakie gesty nie budzą wątpliwości, a są piękne, dają prawdziwy wzlot w relacji z drugą osobą. Trzeba być uczciwym wobec dziewczyny/chłopaka i szanować wrażliwość ukochanego człowieka.

– Przedstawiany przez Księdza punkt widzenia może zdumiewać, bo nie przedstawia się dzisiaj czystości od strony radosnej, pozytywnej.
– Jan Paweł II mówił o wyobraźni miłosierdzia. W kontekście tego tematu trzeba powiedzieć o wyobraźni miłości. Dlaczego młodzi tak szybko sięgają po seks, który jest przeznaczony dla małżonków? Dlatego, że bardzo często mają zbyt płytką wyobraźnię, jak można okazywać sobie gesty, które nie są grzesznymi, nieczystymi. Zbyt duży zalew pornografią, zbyt częste myślenie w kategoriach „co jeszcze z nią/nim zrobię?” niszczy wyobraźnię miłości, w której chodzi o radość z bycia ze sobą. Młodzi mający wyobraźnię miłości potrafią się cieszyć, bo patrzą wspólnie w zachodzące słońce, bo obsypują się kwiatami, bo chłopak może wziąć dziewczynę na ręce, a ona może mu podarować serdeczny uścisk. To jest wyobraźnia miłości.
Poza tym kochający się ludzie powinni zauważyć, że miłość to nie tylko wpatrywanie się sobie w oczy i że powinna ona polegać na wspólnej służbie innym ludziom, jak choćby praca w hospicjum, zajęcie się jakimś dzieckiem czy pomoc starszym. Ważne, by robić to razem. Taka wyobraźnia i inteligencja są w miłości potrzebne.

– Czy czystość może być kwestią mody, poddawać się prawom rynku? Popularne jest życie w związkach niesakramentalnych. Czy gdy zacznie się promować czystość, stanie się ona czymś na kształt produktu marketingowego i jeśli już ktoś zdecyduje się żyć w czystości, jego motywację będzie uzasadniało myślenie „bo wszyscy tak robią”?
– Jeżeli ktoś miałby tylko taką motywację, to przynajmniej uchroni się od skutków nieczystości, czyli de facto owoc tego trendu i tak będzie dobry. Jednak, żeby wytrwać potrzebna jest głębsza motywacja. Wbrew pozorom, czystość nie jest cnotą, którą da się nosić na sztandarach. Wręcz przeciwnie, to coś bardzo intymnego. Myślę, że do końca nie da się z tego zrobić produktu marketingowego. Czystość rozgrywa się między dwojgiem ludzi i oni o tym nie opowiadają. Sprawa piękna ich relacji jest na początku ich sprawą bardzo osobistą. Potem zauważą ją również inni.

– To pocieszające słowa, zwłaszcza, że może się wydawać, że żyjemy w takim świecie, w którym kupić można prawie wszystko.
– Można kupić koszulkę z napisem Jestem dziewicą, sprzedać plakat, nakręcić film reklamowy ale relacji czystej miłości ani kupić, ani sprzedać się nie da.

– Dlaczego Kościół zachęca do czystości przedmałżeńskiej?
– Przede wszystkim dlatego, że inaczej postępować nie może. To nie jest wymysł Kościoła, ale nauka samego Jezusa, który wyraźnie powiedział, że nawet złe, pożądliwe patrzenie na drugiego człowieka wyrządza mu krzywdę. Chcąc być wiernym Jezusowi, Kościół musi ten temat podejmować właśnie w taki sposób.

– Naukowcy przekonują, że związki, które zaczynają się od łóżka, szybciej i częściej się rozpadają…
– Jest to statystycznie potwierdzone, że niewierność przedmałżeńska nie ułatwia wierności małżeńskiej. Jednak sama statystyka nie jest tym, co nas interesuje najbardziej. Dla osoby wierzącej ważne jest to, że zachowanie czystości jest dochowaniem wierności samemu Jezusowi, co też znaczy, że w miłość nie wkradł się diabeł. Po drugie obydwie osoby mogą mieć poczucie zdrowej dumy, że wytrwali i mogą dać o tym w przyszłości świadectwo, zwłaszcza wobec własnych dzieci. A jeśli im się nie udało wytrwać do końca, lepiej jest się przyznać i powiedzieć „Nam się nie udało, ale wy postarajcie się wytrwać”, niż wmawiać całemu światu, że teraz już nikt według tych zasad nie żyje. Po trzecie czystość gwarantuje, że nie znajdziemy się w takiej sytuacji, że przy przypadkowym spotkaniu na ulicy będziemy uciekać na drugą stronę, bo będzie nam wstyd spojrzeć w oczy człowiekowi, z którym współżyliśmy, ale nie doszliśmy z nim do ołtarza. Co więcej, trwanie w czystości jest zdrowe od strony biologicznej, medycznej. Sama natura zachęca nas do czystości, ale głośno się o tym młodym ludziom nie mówi, bo na nieczystości, antykoncepcji czy pornografii można nieźle zarobić.

– A co z tym dopasowaniem się w sferach seksualnych, o którym często słychać?
– W czasie debaty o czystości przedmałżeńskiej organizowanej w Krakowie przez młodzież, jeden z gości powiedział, że można dopasować ciała, ale nie dopasować przy tym serc. Hasła o dopasowaniu cielesnym to slogan, mit. Najważniejsze jest to, aby osoby pokochały się sercami, duszami, pragnieniem umysłu i woli. Albowiem można się niby fizycznie dopasować, a potem i tak się rozstać. Człowiek nie jest rzeczą, którą można wziąć ze sklepu na przetestowanie i oddać po paru dniach. Nasze ciała nie są wypożyczalnią. Trzeba wrócić do myślenia o sobie w sposób w pełni humanistyczny. Jeśli nie staniemy się duchowi aż po ciało, to staniemy się cieleśni aż po duszę.

– Co w takim razie poradzić parze, która ma postanowienie wytrwania w czystości? Jak pokonywać pokusy?
– Rad teoretycznych dawał nie będę. Lepiej wskazać na małżeństwa, którym się udało, dla których czystość nigdy nie była tematem tabu. Warto wspomnieć na przykład o Joannie Beretcie Molli, która o tych sprawach ze swym narzeczonym rozmawiała otwarcie. Mówiła swemu chłopakowi między innymi, że aby wytrwać w czystości trzeba, po pierwsze, zachować ascezę, rozumianą jako nienakręcanie swoich myśli, bo to prowadzi do coraz odważniejszych czynów, a po drugie trzeba się poświęcić drugiemu człowiekowi – robić coś wspólnie dla innych, a nie tylko zajmować się sobą.

– Proponuje Ksiądz, aby nie ograniczać bycia razem do patrzenia sobie głęboko w oczy, ale również wspólnie sprzątać, piec ciasto, robić zakupy i wykonywać masę innych codziennych czynności.
– Absolutnie tak. Nie wolno nam dopuścić do nudy. Dziewczyna i chłopak muszą być twórczy. NUDA to dla mnie: Nieumiejętne Używanie Daru Agape, czyli miłości.

– Sugeruje Ksiądz, że młodzi decydują się na seks, bo im się nudzi?
– W wielu wypadkach tak właśnie się dzieje. Idąc na spotkanie, wręcz mają to w planach.

– Zakochani nie są kreatywni i nie potrafią wymyślić innego scenariusza na udane przebywanie ze sobą?
– Niestety tak. Wielu chłopców i wiele dziewczyn to po prostu ludzie niedopieszczeni, którym wtedy, kiedy tego najbardziej potrzebowali, czyli w dzieciństwie, nie okazywano miłości, nie głaskano ich, nie dotykano, nie przytulano. Jeśli na przykład chłopak nie otrzymywał matczynych oznak czułości albo nie miał siostry, która miała z nim dobry, czysty kontakt, kiedy siedziała bardzo blisko niego, kiedy wspólnie odrabiali lekcje, często nie potrafi potem zachować się spokojnie w obecności osób innej płci. Podobnie jest z niedopieszczoną dziewczynką, której ojciec nie brał na kolana, nie traktował jak małą królewnę, nie pokazał, że ma swoją godność, wartość albo która nie miała brata, który by jej zwyczajnie powiedział: Wiesz jesteś naprawdę bomba!

– Kiedy nie dostało się miłości w dzieciństwie bierze się potem to, co jest?
– Bardzo często tak właśnie się dzieje. Wedle powiedzenia „Byle jaki, byle był”.

– Jak do tego wszystkiego ma się wspólne mieszkanie przed ślubem? Czy samo w sobie jest grzechem?
– Młodzi ludzie lubią jednoznaczne odpowiedzi, więc jednoznacznie powiem: tak, to jest grzech. Choć młodzi mówią, że nie będą ze sobą współżyć, i tak narażają się na grzech ciężki A samo stwarzanie okazji do grzechu ciężkiego jest już grzechem. Poza tym jako chrześcijanie odpowiadają za zgorszenie, które sieją. I nie można naiwnie wierzyć, że wszystkim da się wytłumaczyć: „My nic złego nie robimy”.

– Czyli nie oburzać się, gdy babcia lub rodzice protestują przeciwko takim planom?
– Babcia i rodzice mają zdrowe zasady i wcale nie są one staroświeckie. Znają realia życia, wiedzą, że młodzi ludzie lgną do siebie i to jest całkowicie naturalne. A przechodzenie z rozpaloną pochodnią obok stogu siana prawie zawsze kończy się pożarem.

– Kościół jest przeciwnikiem seksu?
– Kościół nigdy nie był przeciwnikiem seksu, a jeśli ktoś takie poglądy głosił został upomniany. Seks jako taki jest darem Boga. Kościół więc mówi, że należy go traktować całościowo, to znaczy nie oddzielać od prokreacji. Poza tym seksu nie można uprzedmiotowić. Nie można bowiem traktować ukochanej osoby instrumentalnie. Dar seksu nie może prowadzić do egoizmu.

– A co w ogóle księża mogą właściwie wiedzieć o seksie?

– Takie zarzuty zawsze padają pod adresem osób, które nie żyją w małżeństwie. Z takimi zarzutami spotykał się na przykład ks. Karol Wojtyła, napisawszy książkę Miłość i odpowiedzialność. Tymczasem jeśli podejdzie się do tej kwestii bez uprzedzeń można zauważyć, że ksiądz nie odnosi tego, co słyszy do swoich przeżyć, nie porównuje. Dlatego kapłan, który rozmawia z wieloma małżeństwami, potrafi spojrzeć na sprawę obiektywnie i nie narzuca rozmówcy swoich własnych doświadczeń. Podejmuje temat mając wiedzę teoretyczną, ale próbuje odpowiedzieć konkretnie, nie sugerując się tym, co on sam przeżywał w swoim małżeństwem.


Troska o sumienie jest troską o ludzkie oblicze XXI wieku

Mądrość czy zwykły remanent

Z ks. prof. Edwardem Stańkiem, rozmawia ks. Piotr Gąsior

Ks. P. Gąsior: – “Głos sumienia”, “sanktuarium człowieka”, “moralny sejsmograf” to tylko niektóre z obrazowych opisów sumienia. Które z określeń sumienia jest Księdzu profesorowi najbliższe?
Ks. E. Staniek: – “Pion” i “trybunał sprawiedliwości”. Pion w ręku budowniczego sygnalizuje mu nawet maleńkie odchylenie, co w konsekwencji grozi zawaleniem całej wysokiej budowli. Pion wzywa do liczenia się z tymi konsekwencjami a zarazem nie ogranicza wolności budowniczego. Podobnie jest z sumieniem.
W zdrowym społeczeństwie “trybunał sprawiedliwości” posiada niezależność, jest ponad ciałem ustawodawczym (sąd, senat) i wykonawczym (rząd). Podobnie sumienie, jest ponad rozumem i wolą człowieka. Osądza zarówno decyzje rozumu, jak i działanie woli.

– Metod niszczenia sumienia jest wiele. O których można powiedzieć, że są teraz jakby najpopularniejsze, które zaś najbardziej subtelne?
– Zawsze najgroźniejsze jest łamanie sumienia, czyli świadome działanie wbrew sumieniu. Np. wiem że kłamstwo jest złem, a mimo to kłamię; wiem że kradzież jest złem, a kradnę.
Obecnie najczęstszą metodą niszczenia sumienia jest twierdzenie, że nie ma prawdy obiektywnej, że wszystko jest względne. Jeśli się uzna, że siła ciążenia nie istnieje, to nie można odwoływać się do pionu, bo to nie ma najmniejszego sensu. Podobnie jeśli się uzna, że obiektywne normy moralno-religijne nie istnieją, odwoływanie się do nich traci sens. Żaden też trybunał sprawiedliwości nie może działać, jeśli nie istnieje prawo, na które może się powołać.
Najbardziej subtelna metoda polega na wmawianiu ludziom, że to oni sami stanowią o tym, co jest dobre a co złe. Człowiek od samego początku, tzn. od raju okazuje szczególną słabość wobec tej propozycji. Ciągle chce decydować o tym, co dla niego dobre, a ponieważ jest krótkowzroczny, nazywa dobrem to, co mu się wydaje dobre “tu i teraz”, nie przewidując przykrych konsekwencji ani osobistych ani społecznych.

– Jakimi środkami winien posłużyć się człowiek, który chce doskonalić wrażliwość swego sumienia?
– Dokładne poznanie Dekalogu, modlitwa czyli odkrycie czego Bóg w danej sytuacji oczekuje, wierność swoim obowiązkom, spotkanie z mądrym człowiekiem, z którym można szczerze porozmawiać na temat podejmowanych decyzji.

– Jaka jest różnica między rachunkiem sumienia z grzechów a rachunkiem sumienia z wad?
– W rachunku sumienia z grzechów człowiek liczy wielkość swego życiowego manka. Ile stracił na zlekceważeniu pionu, w ilu punktach naruszył prawo, czyli za co trybunał sprawiedliwości pociągnie go do odpowiedzialności.
W rachunku sumienia z wad szuka przyczyny dlaczego zlekceważył pion, dlaczego naruszył te a nie inne wskazania prawa moralnego. Ten rachunek zmierza do usunięcia przyczyn grzechów, którymi są wady takie jak: lenistwo, nieczystość, zazdrość, gniew, pycha, chciwość, nieumiarkowanie. Opanowanie wady to zamknięcie źródła, z którego płynie wiele grzechów.
Szkoda że ten drugi rachunek nie jest rozpowszechniony skutkiem czego ludzie przy spowiedzi robią remanenty a nie mądrzeją. Spowiedź wówczas jest tylko godziną oczyszczenia z grzechu a nie nawrócenia. Takie podejście uniemożliwia rozwój duchowy.

– “Panie oczyść mnie z grzechów przede mną ukrytych”. Prosimy o krótki komentarz do powyższej modlitwy Psalmisty.
– O grzechu Biblia często mówi jako o głupocie. Ta zaś najczęściej bazuje na błędnej ocenie. Można uczynić wiele złego w przekonaniu, że czyni się dobro.
Podam przykład Szawła, który prześladował Kościół Chrystusowy, nie wiedząc, że czyni zło. Działał w dobrej wierze, a niszczył dzieło Boże. Psalmista wie, że jest omylny i popełniając błędy może czynić zło, którego sam nie dostrzega. Prosi więc Boga, by go i z tych czynów złych oczyścił. Dodam, że dziś bardzo rzadko spotyka się ludzi o tak wrażliwym sumieniu i tak głębokiej świadomości pomyłki jaką człowiek może popełnić.

– Wzywając ludzi do doskonalenia sumienia ułatwiamy czy utrudniamy im życie?
– Prawdziwe ludzkie życie ułatwiamy. Bez prawego, wrażliwego i pewnego sumienia nie można być wartościowym człowiekiem. Takie sumienie gwarantuje wędrowanie przez życie drogą pewną, z jasnym rozeznaniem co dobre a co złe. Wszyscy, którym zależy na swojej godności, na tym by mieć jedną twarz, by posiadać autorytet moralny, zabiegają usilnie o doskonalenie sumienia.
Inaczej sprawa się przedstawia, gdy ktoś zaplanował dla siebie wielość twarzy, oraz kręte i mroczne ścieżki dla swoich złych czynów. Dla takiego człowieka sumienie jest niewygodne i czyni on wszystko, by jego wołanie zagłuszyć.
Innymi słowy dobremu budowniczemu pion jest wielką pomocą. Partaczowi jest niepotrzebny, bo ujawnia marność jego pracy. On sam pionu nie potrzebuje, a każdy kto do jego dzieła podchodzi z pionem jest jego wrogiem. Jeśli więc zależy nam na wartościowych ludziach trzeba podjąć trud doskonalenia własnego sumienia i próbę przekonania innych, że dla ich dobra jest to nieodzownie potrzebne.
Kończąc podkreślam, że rozmawiamy o najważniejszym dziele decydującym o przyszłości narodu, Kościoła, świata. Troska o sumienie jest troską o ludzkie oblicze dwudziestego pierwszego wieku.


Szczęściem jest, gdy po odejściu od konfesjonału możemy pomyśleć: wyznałem wszystko a Bóg mi przebaczy

Sakrament największej miłości

O duchowych kierownikach, grzechach zapomnianych i tych, których nie do końca żałujemy z ks. dr. Piotrem Gąsiorem rozmawia Magdalena Guziak-Nowak

Magdalena Guziak-Nowak: – Wydaje mi się, że często postrzegamy grzech jako coś abstrakcyjnego. Nie ma on zapachu, kształtu, nie można go dotknąć ani zobaczyć. Czasem pewnie nawet nie czujemy, że go popełniliśmy. Po czym rozeznać, czy nasze zachowanie jest grzeszne czy nie?
Ks. dr Piotr Gąsior: – Grzech jest abstrakcyjny dopóty, dopóki nie zaczniemy traktować Boga osobowo i na serio. Jeżeli przeżywamy wiarę jako spotkanie prawdziwym Bogiem i prawdziwym Człowiekiem, grzesząc czujemy, że obrażamy konkretną osobę.

– Czy grzechy są „obiektywne”? Mam na myśli sytuację, w której grzeszy człowiek zadeklarowany jako niewierzący. Przecież w jego słowniku „grzech” w ogóle nie funkcjonuje.
– Człowiek ten nie ma poczucia grzechu, bo brak w jego życiu odniesienia do Boga. Może nawet potocznie mówić, że zgrzeszył, ale tak naprawdę nie przeżywa tego w sobie jako zranienia Serca Jezusa.

– Zatem pojęcie grzechu pojawia się tylko w relacji do Boga?
– Tak. Ostatecznie zawsze chodzi o Boga. Tym niemniej grzechy nasze dotykają także konkretnych ludzi. Jednakże w przypadku osób niewierzących nazywa się to na przykład: błędem, nie trzymaniem się standardów czy mijaniem się z prawdą, bo – jak pani zauważyła – w ich słowniku „grzech” nie ma racji bytu.

– Zastanawia mnie „prawnicze” podejście do grzechów, rozróżnianie lekkich i ciężkich, szacowanie ich „ciężaru gatunkowego”. Czy mówi o tym Pismo Święte, czy to pomysł Kościoła?
– Mówiąc o skutkach grzechów odwołujemy się do Biblii, gdzie w listach św. Jana czytamy, że „Istnieje taki grzech, który sprowadza śmierć” (por. 1 J 5,16). Są zatem i takie, które nie są aż tak niebezpieczne dla naszej duszy. Takie rozróżnienie pomaga człowiekowi ocenić jego postępowanie i stwierdzić, czy jest godny przyjąć Komunię Świętą. Nie każde zranienie Serca Jezusa jest Jego zdradą. Tak jak między ludźmi – nie każde niewłaściwe zachowanie sprawia, że tracimy z kimś kontakt.

– Czy nie jest to usprawiedliwianie się, od którego blisko już do kombinowania, co mi wolno, a czego już nie?
– Moim zdaniem jest to podejście bardzo realistyczne, żeby nie wszystko nazywać grzechem śmiertelnym, ale także, aby nie wszystko bagatelizować. W nas samych dominują dwie tendencje: albo zbyt wielki rygoryzm wobec siebie, albo subiektywne wręcz zbyt dobre samopoczucie kwitowane twierdzeniem „no przecież nic się nie stało”.

– Czy rozróżnienie na grzechy lekkie i ciężkie jest sprawą indywidualną? Czy oceniając swoje postępowanie wystarczy wszystko rozważyć w swoim sumieniu, czy może jest wykładania Kościoła w tej sprawie?

– Kościół tutaj nam bardzo pomaga. Określa, że grzechem ciężkim jest czyn, który popełniamy całkowicie świadomie, dobrowolnie i dotyczy ważnych spraw – tzw. ciężkiej materii – czyli wykroczeń przeciwko Dekalogowi i Przykazaniom Kościelnym. Formacja wierzących idzie w tym kierunku, aby dorosły człowiek rozróżniał te sprawy i umiał już w tzw. sumieniu przeduczynkowym sam ocenić własne postępowanie.

– Katechizm Kościoła Katolickiego mówi, że grzech to wykroczenie przeciw rozumowi. Co to ma wspólnego z wiarą, którą bardziej przeżywa się sercem niż rozumem?
– Dziś upowszechniło się myślenie, że serce oznacza jedynie nasze uczucia. Tymczasem wedle biblijnego rozumienia tego słowa serce to po prostu całe nasze wnętrze, w którym jest miejsce również na rozum i wolę. Natomiast grzeszenie jest dlatego w gruncie rzeczy działaniem nierozumnym, gdyż zaprzecza naturze ludzkiej i ją zwyczajnie degraduje.

– Jaka jest różnica między „złym postępowaniem” a „grzeszeniem”?
– Nie każde złe postępowanie jest automatycznie grzeszne. Tak jest na przykład w sytuacji osób nie do końca poczytalnych lub małych dzieci. Z kolei grzeszenie jest zawsze złym postępowaniem nawet gdyby ktoś twierdził, że jego grzechy nikomu „nie szkodzą”. Zawsze „szkodzą” między innymi: jego własnej godności, duchowej wspólnocie Kościoła, a przede wszystkim obrażają naszego Stwórcę.

– Na początku Mszy św. w akcie skruchy przepraszamy za grzechy. Czy trzeba się jeszcze z nich wyspowiadać?
– Tak, bo kształtuje to wrażliwość naszego sumienia. Grzechów nie zmazuje samo powiedzenie: Spowiadam się Bogu. Jeśli ja rozumiem, iż w konfesjonale spotykam kochającego Jezusa, to chcę Go raz jeszcze za wszystko, co złe przeprosić. Dotykamy tu kwestii naszego stosunku do sakramentu pojednania. Możemy go traktować jak skorzystanie z automatu, który nas rozgrzeszy albo widzieć w nim Jezusa Miłosiernego, który nas do siebie przytula, widząc nasz szczery żal i skruchę.

– Czy reguła dziewięciu pierwszych piątków miesiąca nie skłania nas właśnie do „supermarketowego” podejścia do spowiedzi?
– Niewłaściwie rozumiany zwyczaj pierwszych piątków grozi nam traktowaniem ich jak polisy ubezpieczeniowej – przyjdę dziewięć razy i życie wieczne w Niebie mam zagwarantowane. Bzdura. Przecież jeżeli spotkam się z Jezusem kilkakrotnie i te spotkania dadzą mi szczęście, to po dziewiątym spotkaniu nie dojdę do wniosku, że na tym koniec i odtąd będę żył sam, bez Jezusa. Nie byłoby w tym żadnej logiki. Dlatego ideę pierwszopiątkowego nabożeństwa trzeba tłumaczyć nie tylko małym dzieciom, ale młodzieży i starszym, którzy już wiedzą, na czym polega miłość. Czyż zakochany chłopak powie, że na dziesiątą randkę już nie przyjdzie?

– Czyli chrześcijanin w spowiedzi powinien widzieć sakrament miłości, w którym namacalnie może poczuć, jak spadają z niego ciężary, które dźwiga.
– Tak, chociaż jest to dopiero początek rozumienia sakramentu pokuty. Albowiem to, że być może będzie nam lekko po spowiedzi, nie jest jej głównym celem.

– Co w sytuacji, kiedy nie czujemy potrzeby spowiadania się? Mimo braku porywów serca regularnie przystępować do konfesjonału?
– Praktykowanie sakramentu spowiedzi wedle impulsów uczuciowych jest pułapką. Równie dobrze można powiedzieć: Nie mam potrzeby modlitwy. Nie czuję, żeby mi się chciało czytać Pismo Święte. Żona czy mąż może powiedzieć do swej drugiej połowy: Nie czuję potrzeby mówienia ci, że cię kocham? Dlatego bardziej niż na uczucia w relacji do Boga i ludzi trzeba się nastawić na pragnienie spotkania.

– A kiedy sytuacja jest odwrotna? Kiedy człowiek jest tak bardzo zraniony, że nawet gdy dostał rozgrzeszenie, sam nie umie sobie przebaczyć?
– Trzeba oprzeć całą wiarę i swoje rozumowe przekonania na Słowie Bożym. Należy mocno mieć w pamięci obietnicę Jezusa: Komu odpuścicie grzechy, będą odpuszczone. Natomiast jeśli chodzi o uczucia dopowiedzmy – źródłem pokoju sumienia nie ma być ulga po wyznaniu grzechów, ale obietnica samego Boga.

– Czy człowiekowi zostaną odpuszczone wszystkie grzechy?
– Jeśli autentycznie żałuje – tak. Jezus umarł za każdy z nich.

– Tak, ale powiedział też, że grzechy popełnione przeciw Duchowi Świętemu nie będą darowane.
– Chrystus nas zbawia, ale nie czyni tego bez naszego udziału. Ryzyko Bożej miłości jest tak wielkie, iż można nie chcieć być zbawionym. Grzech przeciw Duchowi Świętemu to właśnie ten problem – człowiek buduje wokół siebie szklany mur i choć widzi miłosiernego Ojca, który wyciąga do niego rękę, odwraca się plecami i mówi, że nie chce Jego pomocy i przebaczającej miłości. Nie chodzi tu więc o to, że Bóg jest zbyt słaby, aby wybaczyć. Po prostu człowiek to przebaczenie odrzuca. Jest kilka form takiego grzechu, na przykład wspomniana niewiara w możliwość uzyskania Bożego przebaczenia.

– Jakim słowem nazwać grzech człowieka, który żyje całkowicie niezgodnie z Bożymi przykazaniami, ale z myślą, że nawet jeśli postępuje źle, to Bóg i tak mu wybaczy?
– Oto jeszcze jedna forma grzechu przeciw Duchowi Świętemu. W takim wypadku człowiek powinien przeprosić Pana Boga najpierw za swój cynizm, a dopiero potem wyznać inne grzechy.

– Na czym polega tzw. spowiedź z pobożności?
– Przyznam, że to sformułowanie jest mi obce. Może chodzi o to, że ktoś się spowiada, wiedząc, że nie zranił Boga grzechami ciężkimi. Jednak, ponieważ Go kocha, chce przeprosić nawet za małe uchybienia, otwierając się na nową łaskę. Spowiedź bowiem to nie tylko oczyszczenie naszego serca, ale także napełnienie go Bożą miłością.

– Co Ksiądz sądzi o stałym spowiedniku?
– Polecam. Warto go mieć.

– Jaka jest największa korzyść z posiadania kierownictwa duchowego?
– Systematyczność w pracy nad sobą, ułatwienie obydwu stronom towarzyszenia duchowego, uświadomienie, że nie spowiadam się przed człowiekiem, lecz przed Bogiem. Zwykle znikają wówczas również lęki typu: co ksiądz sobie o mnie pomyśli?

– Czy księża mają swoich kierowników duchowych?
– Wielu ma.

– A Ksiądz?
– Mam.

– Jak często księża się spowiadają?
– Nie jest to określone prawnie, jednak wychodząc z seminarium kapłani mają w sobie nawyk regularnej spowiedzi raz na miesiąc, o ile nie częściej.

– Co jest najtrudniejsze w byciu spowiednikiem?
– Jest to bardzo trudne pytanie i proszę mi pozwolić nie odpowiadać na nie.

– Czy zdarza się tak, że księża w swej wrażliwości bardzo przeżywają sprawy z konfesjonału?
– Być może tak jest, a być może otwarcie na łaskę stanu kapłańskiego pozwala im to spokojnie przechodzić.

– Czy po spowiedzi, ale przed odprawieniem pokuty można przyjąć Komunię Świętą?
– Oczywiście, że tak. Są przecież nawet takie pokuty, których nie da się od razu odprawić.

– A czy można przystąpić do kolejnej spowiedzi bez odprawienia pokuty z poprzedniej?
– Można, jednak należy powiedzieć, dlaczego pokuta nie została odprawiona.

– Jaka jest najlepsza forma pokuty? Post, modlitwa, jałmużna, uczynki miłosierne…?
– Nigdy nie myślałem o tym w kategorii dobry, lepszy, najlepszy.

– Co z grzechami zapomnianymi?
– Należy o nich powiedzieć na następnej spowiedzi. Zwłaszcza, jeśli wśród zapomnianych grzechów znalazł się grzech ciężki. Chcę jednak zaznaczyć, że jeśli szczerze wyznaliśmy swoje grzechy, a po spowiedzi sobie o którymś przypomnieliśmy, nie powinno nas to hamować, jeśli chodzi o przyjmowanie Komunii Świętej.

– Czy będąc człowiekiem wierzącym i czując smutek, bo bliska nam osoba źle postępuje i nie chce się nawrócić, możemy w jakiś sposób przyjąć na siebie jej grzechy i się za nią wyspowiadać?
– Grzechy innych ludzi mógł przyjąć na siebie tylko jeden Człowiek – Jezus Chrystus. My możemy wynagradzać Sercu Jezusowemu, ale wyznać czyichś grzechów otrzymując za nie odpuszczenie nie możemy.

– Jaki rachunek sumienia jest lepszy: medytacja bezpośrednio przed spowiedzią czy przemyśliwanie sprawy już na kilka dni przed?
– Jeśli ktoś czyni rachunek sumienia na bieżąco, na przykład codziennie wieczorem, już ma „materiał” do spowiedzi. Rachunek przede wszystkim powinien odpowiadać mojemu stanowi i etapowi życia, na którym się obecnie znajduję.

– Jak godnie przeżyć sakrament pojednania?
– Szczęściem jest, gdy po odejściu od konfesjonału możemy pomyśleć: wyznałem wszystko a Bóg mi przebaczył.

– Jest tu miejsce na wstyd?
– Tak. Wstyd to nawet w pewnym sensie forma pokuty.

– A gdy tak mocno blokuje człowieka, że ten nie może się wyspowiadać?
– Może warto wtedy najzwyczajniej w świecie zacząć spowiedź od powiedzenia, że się bardzo swoich grzechów wstydzimy.

– Po co się spowiadać, jeśli popełniamy takie same grzechy?
– One nigdy nie są takie same. Może nominalnie brzmią identycznie, ale za każdym razem są inne i każdorazowo ranimy nimi Jezusa. Poza tym Bóg widzi, czy mimo popełniania któryś raz podobnego grzechu pracujemy nad sobą czy nie.

– Ma Ksiądz dobrą receptę na mocne postanowienie poprawy?
– Musi być konkretne i najpierw dotyczyć zerwania z grzechami ciężkimi, a dopiero potem z lekkimi i wadami naszego charakteru.

– Ile o przebytej spowiedzi może innym ludziom powiedzieć kapłan i penitent?
– Ksiądz nie może powiedzieć nic, bo nie jest to wiedza dla niego, ale dla Pana Boga. Penitent powinien być roztropny i również nie opowiadać o swoich grzechach, aby diabeł więcej już nie triumfował. Według mnie należałoby w ogóle sprawę spowiedzi otoczyć absolutnym płaszczem dyskrecji.

– Czy gdy ksiądz przygotowuje się do wygłoszenia konferencji lub kazania ma prawo zilustrować je historią usłyszaną w konfesjonale?
– Nie. Księża zazwyczaj mają dużo innych doświadczeń z pracy duszpasterskiej, która nie jest objęta tajemnicą i jeśli chcą podawać jakieś przykłady to powinni je czerpać właśnie stąd.

– Czym się kierować wybierając spowiednika?
– Na pewno nie wyglądem (śmiech). Kiedy jeszcze nie byłem księdzem, widziałem jak dwie młode dziewczyny, pewnie licealistki, chodziły od konfesjonału do konfesjonału, zerkały i mówiły do siebie: Tu nie. W końcu stanęły przed jednym z ostatnich i jedna do drugiej powiedziała:E, u tego łysego też nie, idźmy dalej.